No i mamy afrykańskie upały! Niektórzy wyraźnie cieszą się aurą i nie chcą wracać do domu. Nawet na noc nie chcą! Inni się też cieszą ale relaksują się w chłodku, niestety uznali że stoły i umywalki to miejsca najodpowiedniejsze na relaks. Wyrzuty mła ich nie obchodzą, zalegają twardo mimo tego że stół i umywalka to sprzęty "pierwszej potrzeby" dla mła. Nie mam siły wykłócać się z kotami o to że zalegają gdzie nie trzeba, że żyją na dziko i na podwórku udają że mła nie znają, że niemal całostadnie zachowują się w stosunku do mła paskudnie. Niemal całostadnie bo Szpagetka jest trochę grzeczniejsza od reszty towarzystwa, znaczy w domu przebywa głównie w wyrze. Oczywiście dogrzebana do pościeli bo narzuta parzy szlachetny koci tyłek. Jedyne na co się antykotowego w tym tygodniu zdobyłam to na wetknięcie koło nowo posadzonych kłączy irysków mnóstwa małych patyczków, tak żeby nie można było wykopków uskuteczniać. Byłam z Mamelonem na rynku i przywiozłam łupy - tym razem trafiłam na nieużywane drewniane foremki do pierników i foremki do ciasteczek zwanych springerle. To taki klasyczny wypiek na święta Bożego Narodzenia pochodzący z południowych Niemiec, a konkretnie to ze Szwabii. Foremeczki drewniane potraktowawszy mocnym roztworem sody i solidnie wypłukawszy, szczęśliwie w upały drewienko szybko schnie. Mamelon wróciła do domu z kolejnym słoikiem z wytłaczanym napisem ( chyba w języku francowatym ). Stwierdziłyśmy obie że mamy solidne fiksum dyrdum na puncie grzebania w śmieciach. Właściwie to minęłyśmy się z powołaniem, powinnyśmy wybrać szlachetny zawód śmieciarza. Taa... chcesz nie pracować to rób to co naprawdę lubisz, he, he, he.
Przeżywamy truskawkowy szał, mła kupuje takie plantacyjne a nie straganowe. Może dlatego udało nam się z Małgoś - Sąsiadką ( mam wspólniczkę w truskawkowym obżarstwie ) uniknąć tego co trafiło się Naczelnej Kurze i Ciotce Elce - truskawek które wcale nie smakowały truskawkami ( ale wygląd miały że ho, ho ). Jemy owocki namiętnie, obecnie jesteśmy na etapie wykonywania deserków ( znaczy pierwszy głód truskawkowy został zaspokojony, to jest etap "wydziwiania", kiedy sama truskawka już tak nie kręci i trzeba ją oblodzić, ośmietanować, ogalarecić ). Trochę martwię się czy taka ilość surowizny nie zaszkodzi Małgoś Sąsiadce, nawet lekko zasugerowałam spożywanie owocków ugotowanych. Małgoś Jednak stoi twardo na stanowisku że jak się ma dziewięćdziesiąt lat to trzeba jeść surowe "prawdziwe" ( znaczy nie ze szklarni ) truskawki jak tylko trafi się okazja bo kto wie kiedy i czy w ogóle się jeszcze powtórzy. No tak, to jest argument z którym nie śmiem polemizować. Orgia truskawkowa zatem się dzieje! Na wszelki wypadek schowałam wagę łazienkową, wicie rozumicie - wskaźnik mógłby mnie położyć trupem po tym nieżałowaniu sobie. Taa... panna cotta ( z lekka nieudana bo z foremek nie chciała wyleźć ), garaletka z bitą śmietaną w stylu wiktoriańskim, lody śmietankowe z truskawkami. Zdaje się że Małgoś - Sąsiadka znów "popsuła" swój glukometr. Znaczy chwilo trwaj! Potem będzie wodzianka i szesnastogodzinny dzień pracy w ogrodzie ( i nie będzie to praca konceptualna ). A Małgoś będzie pracowicie liczyć cukry i zgodnie z sumieniem i indeksem glikemicznym jeść kiszoną kapustę.
Ogród pachnie czerwcowo jaśminowcami i goździkami. Zaczynają solidnie kwitnąć róże. Niestety mija mój ulubiony czas w ogrodzie, czas kwitnienia irysów. Sezon widocznie chyli się ku końcowi, ech... jeszcze nie było sobótkowej nocy a ja mam lekko jesienne odczucia. Zawsze tak jest kiedy wykwitają ostatnie kwiaty irysów bródkowych. Jenak lato przed nami, jeszcze przede mną sporo irysowych radości ( uwielbiam sadzenie kłączy ). Na razie jednak mniej przyjemne sprawy - będę musiała zrobić lekki roztwór sody wspomagany gnojówką z wrotycza i porozmawiam sobie z mszycami. Z dużym trudem znoszę je na różanych krzewach ( no, biedronki też muszą z czegoś żyć ) ale sosen nie dam bezczelnie podżerać. Właśnie na sosenkach pojawił się szkodnik, co prawda to nie on załatwił widoczną na fotce poniżej kosówkę ale to niczego nie zmienia - wyrok na podstępnych podżeraczy został wydany, ponieważ cóś za masowo u mła wystąpiły. Nie chcę jechać ostrą chemią, spróbujemy najpierw domowych trucizn ( wiem, jednak trucizn ale walczę o przeżycie moich małych sosenek ). Normalnie trucicielstwo jak w jednym serialu zagramanicznym co w nim smoki latali. He, he, he ja też mam smoka a właściwie smoczycę - Sztafilk starannie upozowana na kamorze może śmiało robić za smoczą królową. Człowiek się zastanawia - nóżęta to czy skrzydła kotemu wyrośli? Koty bardzo kochają kamlota, wieczorną porą odbywają się prawdziwe gry o tron, wszystkie dziewczyny chcą pogrzać tyłki na nagrzanym granicie. Dziewczyny, bo Felicjan wieczorkiem zdecydowanie preferuje nasłoneczniony po południu parapet zewnętrzny.