Upływa nam majowy weekend, być może ostatni w tym składzie więc dożywany na całego. Wieczorną porą czuć w powietrzu zapach kwiatów jaśminowców i wiciokrzewów. To że wieczorem pachną wiciokrzewy to rzecz zwykła ale że tak mocno wonieją jaśminowce to zasługa wysokiej temperatury. Ich kwiaty pachną najmocniej w słoneczne dni, wieczorne pachnienie zdarza się tylko w tzw. optymalnych warunkach. Koty niemal w pełnym składzie żyją życiem podwórkowym, tylko ciężko obrażony Felicjan ( jak śmiem na jego oczach spędzać tyle czasu z mruczącym Lalentym ułożonym na kolanach ) pilnuje swojego krzesła w domu. Lalek baaardzo dużo śpi ale pod wieczór zbiera mu się na aktywność. O ile ma dobre samopoczucie to łapie dziewczyny za ogony i podgryza, o ile jest kiepsko to rozkłada się do głaskania brzuchego. Dziewczyny podłażą w nadziei że i im się trafią głaski ale są kulturalne, żadnych nachalności w stylu Felicjana. Owszem, podłazi się pod ręce, solidnie ocierkuje itp. ale żadna nie śmie położyć się na Lalku jak to zdarzyło się Felicjanowi ( właściwie nie powinnam pisać że się zdarzyło, to było zależenie z premedytacją ). Oczywiście staramy się zapominać o chorobie na tyle na ile umożliwia nam to widok porozstawianych na stole butelek z preparatami, strzykawek i inszych akcesoriów chorobowych.
Na ten przykład przeżywaliśmy z Cio Mary i Wujkiem Jo tzw. Wielki Pożar w Zgierzu. Cio zadzwoniła z informacją jak to Wujek Jo zagnał ją do podziwiania z ich balkonu przepięknej chmury która okazała się być "chmurą pożarową". Nieświadomi podziwiali ten cud natury, który wcale nie był takim naturalnym. Jeśli chodzi o przyczynę zjawiska to Ciotka Elka stawia na podpalenie bo "To taka nasza łódzka tradycja", Małgoś - Sąsiadka na palec boży, ja jak zwykle na ludzką głupotę. Być może wszystkie te trzy opcje są prawdziwe, wszak się wzajemnie nie wykluczają. W każdym razie będziemy mieli teraz zupełnie nową jakość naszego starego smogu ale cóś nas to nowe nie cieszy. Skutkiem pożaru wysypiska było też stwierdzenie przez Cio Mary ( po raz kolejny, to wraca jak mantra ) że Wujek Jo "pierwotnieje", tzn. wg. Cio jakby na Bałutach wylądowało UFO to Wujek natychmiast poszedłby oglądać Zielonych pełen nadziei że może mu odpalą koraliki i lusterka. Wujek Jo się odgryza ( również tradycjnie ) że nie po badziewie by polazł ale po przepis na zimną fuzję i kosmiczną technologię wytwarzania alkoholu niepowodującego kaca. Obie informacje dla dobra ludzkości. Taa... miejmy nadzieję że w najbliższym czasie jednak nic kosmicznego na Bałutach nie wyląduje.
Wczoraj wieczorną porą, po zaleganiu z kotami z lekka się ukulturalniałam. Nie, nie słuchałam VII Symfonii Pendereckiego, takie lżejsze ukulturalnianie miało miejsce. Oblookałam baaardzo przyzwoitą komedię "Śmierć Stalina", świetnie napisaną i genialnie wręcz zagraną. Dla nas z tzw. powodów historycznych temat z tych cięższych ale dobrze jest obejrzeć coś co bawiąc uczy, a to tego typu film. Buscemi jako oślizgle sprytny Chruszczow, Jason Isaacs jako prawdziwie samczy generał ( taa, armijne skretynienie jest ponadnarodowe ), Jeffrey Tambor w roli obsesyjnie skoncentrowanego na własnym wizerunku Malenkowa, Beria zagrany na ostro przez Simona Russela Beale, no i przede wszystkim Michael Palin jako masochistycznie wielbiący Stalina Wiaczesław Mołotow. Zazwyczaj aktorzy drugiego planu, potrafiący epizodem zrobić film, tutaj w równoważnych rolach pierwszoplanowych. Perełka! Do tego dodajcie sobie świetnie poprowadzony drugi plan, rżałam oglądając mecz hokejowy prowadzony przez syna Stalina, Wasilija. Rupert Friend grający syna dyktatora inspirował się chyba kreacją Kevina Kline'a z filmu "Rybka zwana Wandą", wyszło zabawnie. Przyznam że potrzeba mi było takiego oderwania się od zmartwienia jakim jest zły stan naszego najstarszego kota. "Odświeżona" lepiej znoszę rzeczywistość co jakoś dodatnio wpływa na otoczenie, w tym na samego chorującego.
A co u nas w ogrodzie? W ogrodzie po deszczu nastąpił wyrój jakichś podejrzanych żuczków o błyszczących skorupkach. Koty były zachwycone, cała piątka śledziła loty. Nie podzielam kociego zachwytu, podejrzewam że żuczki niekoniecznie są miłe dla roślin i innych żuczków. Zdecydowanie preferuję naloty motylków, no może nie tych żrących bukszpany ale takie modraszki na ten przykład są bardzo mile widziane. A poza tym to zamiast prac ogrodowych to było lenistwo, zaleganie i pieszczotnictwa. Do roboty cóś mnie nie ciągnęło, zrobiwszy tylko to co musiałam przy irysach bródkowych i szlus. Przytulajstwo i pieszczotnictwo było w ten weekend podstawowym łobowiązkiem. No i bardzo dobrze! Wszystko ma swój właściwy czas.
Na ten przykład przeżywaliśmy z Cio Mary i Wujkiem Jo tzw. Wielki Pożar w Zgierzu. Cio zadzwoniła z informacją jak to Wujek Jo zagnał ją do podziwiania z ich balkonu przepięknej chmury która okazała się być "chmurą pożarową". Nieświadomi podziwiali ten cud natury, który wcale nie był takim naturalnym. Jeśli chodzi o przyczynę zjawiska to Ciotka Elka stawia na podpalenie bo "To taka nasza łódzka tradycja", Małgoś - Sąsiadka na palec boży, ja jak zwykle na ludzką głupotę. Być może wszystkie te trzy opcje są prawdziwe, wszak się wzajemnie nie wykluczają. W każdym razie będziemy mieli teraz zupełnie nową jakość naszego starego smogu ale cóś nas to nowe nie cieszy. Skutkiem pożaru wysypiska było też stwierdzenie przez Cio Mary ( po raz kolejny, to wraca jak mantra ) że Wujek Jo "pierwotnieje", tzn. wg. Cio jakby na Bałutach wylądowało UFO to Wujek natychmiast poszedłby oglądać Zielonych pełen nadziei że może mu odpalą koraliki i lusterka. Wujek Jo się odgryza ( również tradycjnie ) że nie po badziewie by polazł ale po przepis na zimną fuzję i kosmiczną technologię wytwarzania alkoholu niepowodującego kaca. Obie informacje dla dobra ludzkości. Taa... miejmy nadzieję że w najbliższym czasie jednak nic kosmicznego na Bałutach nie wyląduje.
Wczoraj wieczorną porą, po zaleganiu z kotami z lekka się ukulturalniałam. Nie, nie słuchałam VII Symfonii Pendereckiego, takie lżejsze ukulturalnianie miało miejsce. Oblookałam baaardzo przyzwoitą komedię "Śmierć Stalina", świetnie napisaną i genialnie wręcz zagraną. Dla nas z tzw. powodów historycznych temat z tych cięższych ale dobrze jest obejrzeć coś co bawiąc uczy, a to tego typu film. Buscemi jako oślizgle sprytny Chruszczow, Jason Isaacs jako prawdziwie samczy generał ( taa, armijne skretynienie jest ponadnarodowe ), Jeffrey Tambor w roli obsesyjnie skoncentrowanego na własnym wizerunku Malenkowa, Beria zagrany na ostro przez Simona Russela Beale, no i przede wszystkim Michael Palin jako masochistycznie wielbiący Stalina Wiaczesław Mołotow. Zazwyczaj aktorzy drugiego planu, potrafiący epizodem zrobić film, tutaj w równoważnych rolach pierwszoplanowych. Perełka! Do tego dodajcie sobie świetnie poprowadzony drugi plan, rżałam oglądając mecz hokejowy prowadzony przez syna Stalina, Wasilija. Rupert Friend grający syna dyktatora inspirował się chyba kreacją Kevina Kline'a z filmu "Rybka zwana Wandą", wyszło zabawnie. Przyznam że potrzeba mi było takiego oderwania się od zmartwienia jakim jest zły stan naszego najstarszego kota. "Odświeżona" lepiej znoszę rzeczywistość co jakoś dodatnio wpływa na otoczenie, w tym na samego chorującego.
A co u nas w ogrodzie? W ogrodzie po deszczu nastąpił wyrój jakichś podejrzanych żuczków o błyszczących skorupkach. Koty były zachwycone, cała piątka śledziła loty. Nie podzielam kociego zachwytu, podejrzewam że żuczki niekoniecznie są miłe dla roślin i innych żuczków. Zdecydowanie preferuję naloty motylków, no może nie tych żrących bukszpany ale takie modraszki na ten przykład są bardzo mile widziane. A poza tym to zamiast prac ogrodowych to było lenistwo, zaleganie i pieszczotnictwa. Do roboty cóś mnie nie ciągnęło, zrobiwszy tylko to co musiałam przy irysach bródkowych i szlus. Przytulajstwo i pieszczotnictwo było w ten weekend podstawowym łobowiązkiem. No i bardzo dobrze! Wszystko ma swój właściwy czas.