Maj, Panie tego, maj najprawdziwszy. Co prawda pogoda w mijającym tygodniu była lipcowa a żeby było straszniej to mimo tego że matury dopiero się zaczęły to kasztanowce kwitną cóś od trzeciej dekady kwietnia. Taki to rok przedziwny, tylko znaków na niebie brakuje. Wpis będzie ogrodowy bo przez ten przeplatany świętami tydzień "siedziałam" głównie w ogrodzie. Kończy się kwitnienie grusz, jabłonek i wiśni japońskich, po magnolkowych kwiatach zostało już tylko wspomnienie, teraz jest czas na lilakowe szaleństwo! Po Podwórku i Alcatrazie niesie się intensywna, jedyna w swoim rodzaju woń, wpływa przez pootwierane okna i wypełnia chałupę. Sąsiadka Gienia zwana czule przez resztę kamienicznego towarzystwa Stasi, nie targa w tym roku kwitnących kiści do wazonów. W końcu wystarczy tylko uchylić okno by w domu "pachniało bzem", a gałązki lilacze znacznie lepiej prezentują się na drzewkach niż w wazonach.
Po kwitnieniu tegorocznym nie ma zmiłuj i trzeba wykonać cięcie formujące. Pan Andrzejek wzdycha, wie biedak co go czeka. Nie żebym coś mu o drzewkach i przycinaniu wspominała, ja tylko przymierzałam się do nożyc i wystawiłam na korytarz drabinę. Pan Andrzejek oblookał drabinę i natychmiast się wziął i poczuł, oznajmił trzem Graciom ( to taka forma od trzech Gracji ) czyli kamienicznym paniom starszym krzesełkującym przed domem że przycinanie drzewek nie jest pracą dla jak to określił "damskich łapek". Dyskretnie podsłuchiwałam i bezczelnie planowałam gadkę na temat wycinania niektórych samosiewów. Westchnienia Panaandrzejkowe ruszające moje sumienie zamierzam uciszyć serwując żarło i napitek.
Radośnie odnotowałam że przesadzane w zeszłym roku lilaki przyjęły się w sumie bez większych problemów. Jeden co prawda jest nieco słabszy ale sądzę że z czasem odbuduje porządnie bryłę korzeniową i nie będzie po nim widać że to "przesadek". W tym roku nie planuje zakupów lilaków, na nic kusicielstwo netowe. Te odmiany lilaka pospolitego które u mnie rosną jak na razie mnie zadowalają. Potrzeby kupowania cudów lilaczych o nakrapianych liściach nie odczuwam, jakichś ciekawych odcieni lilakowych kwiatów nie zaobserwowałam w szkółkowych ofertach, znaczy nie wygląda na to żeby mi się kolekcja powiększyła w wyniku jakiegoś olśnienia urodą nowo odkrytego przeze mnie krzewu. Co do innych gatunków lilaków to wolę się nie zarzekać, perskie czy chińskie lilaki to rośliny nie do końca przeze mnie poznane. A nuż się cóś trafi.
Niestety na lilakach moje sukcesy w dziedzinie przesadzania drzewek się skończyły, jarzębinka którą w zeszłym roku musiałam przesadzić się nie obudziła po zimie. Jeszcze nie całkiem straciłam nadzieję, z drzewami to nie ma że hop , siup i już po wszystkim ale sprawa nie wygląda za dobrze. No cóż, w razie gdyby sen jarzębinki okazał się snem wiecznym pozostaje mi polowanie na tę odmianę po szkółkach. Nie ma zmiłuj, to jest taka jarzębina którą pragnę mieć, wszystko mi w niej odpowiadało od rozmiaru i pokroju zacząwszy na kolorze owoców i jesiennych liści skończywszy. Takie o to są skutki głupiego sadzenia drzew, zanim posadzisz trzy razy przemyśl, potem usiądź na rączkach i jeszcze raz przemyśl.
Zaczynają na poważnie kwitnąć rodki i insze azalki. W tym roku będzie z rodkami jak z lilakami. Słowo sekator w zestawieniu ze słowem rododendron brzmi okrutnie ale nie ma się co oszukiwać - łysawe rodki to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Nawet 'Simona' ( fotka wyżej ) która do tej pory prezentowała fajny pokrój zrobiła się drapakiem. Cięcie rodków wykonywa się tak: trza sprawdzić czy na częściach pędów, które chcemy pozostawić znajdują się pączki śpiące ( takie malutkie różowizny wielkości łebków od szpilek) - jak znajdziemy to tniemy nad takim, który znajduje się po zewnętrznej stronie pędu, tak by nowy pęd wyrósł na zewnątrz korony. Oczywizda że po takim radykalnym cięciu różanecznik nie zakwitnie bo siłki całe wyda na wydanie z się nowego pędu. Radykalnie znaczy to ja całego krzewu ciąć nie zamierzam, rodki jak widać nie lubią kroków radykalnych. Podzielę krzew na cztery części i w tym roku przytnę jedynie jedną czwartą pędów. Myślę że paskudny pokrój moich rodków przy byłym oczku wodnym to pokłosie letnich upałów sprzed dwóch i trzech lat. Zachowują się teraz jak moje brzydkie rodki na Podskarpku i Zabukszpaniu. Hym... jeszcze jedno "za" dla oczka wodnego. Teraz dla relaksu fotki z Podskarpka i Zabukszpania, Ciemiernikowszczyzny i Shrekowiska.
Jak widzicie po kwietniowym szaleństwie kwitnących drzew, zdegustowana pokładającymi się pędami rodków i ich łysieniem oraz koniecznością cięć korekcyjnych to teraz głównie przeżywam tzw. sprawy podłoża czyli latam po tym moim pseudoleśnym runie i namiętnie focę. Rośliny oraz stwory żywe i te które podejrzewam o życie wewnętrzne dobrze ukryte ( przypuszczalnie krasnale i żaba zapraszają mrówy, podpuszczają koty do obgryzania co rarytetniejszych japońskich roślinek i w ogóle wyczyniają brewerie jak tylko znikam z ogrodu ). Runo rozwija się i przekwita w tempie błyskawicznym, inwentarz bezczelnieje. Ech, "Nie odchodź wiosno moja tęsknoto"!
Bliżej domu czyli na Podwórku czadu dają esdebięta na Suchej - Żwirowej. Niestety cała część środkowa rabaty wymaga odnowienia. Dobrze że mam sadzonki kolorowolistnych szałwii lekarskich i że udało się moim starszym lawendom przetrwać marzec ( zeszłoroczne lawendowe nasadzenia nie zdzierżyły ). Szczęśliwie przetrwały akurat te lawendy i lawandyny na których zależało mi najbardziej. Bardzo dobrze przeszły zimową porę ostnice, odliczyły się mikołajki i akanty. Mimo łysawości środka rabaty tulipki i irysy robią swoje, Sucha - Żwirowa ślepia rwie!
Co do spraw wagi wielkiej, Lalencjuszowi jakby troszeczkę poprawiło się po diecie, zabieg został przełożony na przyszły tydzień bo kocizna powinien wtedy osiągnąć odpowiednie zabiegowe parametry ( wołowina pierwszego gatunku na przemian kurą wsiową czyni czasem takie cuda - Lalenty w utrzymaniu jest równie kosztowny jak swego czasu była La Belle Otero, normalnie tylko brylantowej obróżki mu brakuje ). Lalek mimo złego stanu zębów zaczął pochłaniać żarło bez farmakologicznych wspomagaczy. Plażował z Okularią, przedwczoraj samodzielnie wszedł na dach od szopki by skontrolować poczynania Felicjana i Epuzera, usiłował zaczepnie podgryzać Sztaflika. Co nie znaczy że jest super i w ogóle kot cudownie ozdrowiał. Oczywiście całą tą sytuacją, kręceniem się koło Lalka bardzo mocno zdegustowana jest Szpagetka. Wpycha się na chama przed obiektyw, rozpędza towarzystwo i nie tylko nie odpuszcza swojej "godzinki pieszczot" lecz rozszerza ją o co najmniej paręnaście minut. Normalnie syndrom opuszczenia. Reszta kotów też miewa odbicia, np. Felicjan chce być "karmiony ręcznie", najlepiej tuż przed nosem Lalka. Sztaflik ryczy i znosi ubitą żywinę usiłując ją chować w różne zakamarki ( taa, codzienne sprawdzanko uskuteczniam w tych jej spiżarkach ) a Okularia sprowadziła do Alcatrazu dawno niewidzianego Niescęście. Wiedziałam że to będzie ciężki koci tydzień, dajo popalić.
Po kwitnieniu tegorocznym nie ma zmiłuj i trzeba wykonać cięcie formujące. Pan Andrzejek wzdycha, wie biedak co go czeka. Nie żebym coś mu o drzewkach i przycinaniu wspominała, ja tylko przymierzałam się do nożyc i wystawiłam na korytarz drabinę. Pan Andrzejek oblookał drabinę i natychmiast się wziął i poczuł, oznajmił trzem Graciom ( to taka forma od trzech Gracji ) czyli kamienicznym paniom starszym krzesełkującym przed domem że przycinanie drzewek nie jest pracą dla jak to określił "damskich łapek". Dyskretnie podsłuchiwałam i bezczelnie planowałam gadkę na temat wycinania niektórych samosiewów. Westchnienia Panaandrzejkowe ruszające moje sumienie zamierzam uciszyć serwując żarło i napitek.
Radośnie odnotowałam że przesadzane w zeszłym roku lilaki przyjęły się w sumie bez większych problemów. Jeden co prawda jest nieco słabszy ale sądzę że z czasem odbuduje porządnie bryłę korzeniową i nie będzie po nim widać że to "przesadek". W tym roku nie planuje zakupów lilaków, na nic kusicielstwo netowe. Te odmiany lilaka pospolitego które u mnie rosną jak na razie mnie zadowalają. Potrzeby kupowania cudów lilaczych o nakrapianych liściach nie odczuwam, jakichś ciekawych odcieni lilakowych kwiatów nie zaobserwowałam w szkółkowych ofertach, znaczy nie wygląda na to żeby mi się kolekcja powiększyła w wyniku jakiegoś olśnienia urodą nowo odkrytego przeze mnie krzewu. Co do innych gatunków lilaków to wolę się nie zarzekać, perskie czy chińskie lilaki to rośliny nie do końca przeze mnie poznane. A nuż się cóś trafi.
Niestety na lilakach moje sukcesy w dziedzinie przesadzania drzewek się skończyły, jarzębinka którą w zeszłym roku musiałam przesadzić się nie obudziła po zimie. Jeszcze nie całkiem straciłam nadzieję, z drzewami to nie ma że hop , siup i już po wszystkim ale sprawa nie wygląda za dobrze. No cóż, w razie gdyby sen jarzębinki okazał się snem wiecznym pozostaje mi polowanie na tę odmianę po szkółkach. Nie ma zmiłuj, to jest taka jarzębina którą pragnę mieć, wszystko mi w niej odpowiadało od rozmiaru i pokroju zacząwszy na kolorze owoców i jesiennych liści skończywszy. Takie o to są skutki głupiego sadzenia drzew, zanim posadzisz trzy razy przemyśl, potem usiądź na rączkach i jeszcze raz przemyśl.
Zaczynają na poważnie kwitnąć rodki i insze azalki. W tym roku będzie z rodkami jak z lilakami. Słowo sekator w zestawieniu ze słowem rododendron brzmi okrutnie ale nie ma się co oszukiwać - łysawe rodki to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Nawet 'Simona' ( fotka wyżej ) która do tej pory prezentowała fajny pokrój zrobiła się drapakiem. Cięcie rodków wykonywa się tak: trza sprawdzić czy na częściach pędów, które chcemy pozostawić znajdują się pączki śpiące ( takie malutkie różowizny wielkości łebków od szpilek) - jak znajdziemy to tniemy nad takim, który znajduje się po zewnętrznej stronie pędu, tak by nowy pęd wyrósł na zewnątrz korony. Oczywizda że po takim radykalnym cięciu różanecznik nie zakwitnie bo siłki całe wyda na wydanie z się nowego pędu. Radykalnie znaczy to ja całego krzewu ciąć nie zamierzam, rodki jak widać nie lubią kroków radykalnych. Podzielę krzew na cztery części i w tym roku przytnę jedynie jedną czwartą pędów. Myślę że paskudny pokrój moich rodków przy byłym oczku wodnym to pokłosie letnich upałów sprzed dwóch i trzech lat. Zachowują się teraz jak moje brzydkie rodki na Podskarpku i Zabukszpaniu. Hym... jeszcze jedno "za" dla oczka wodnego. Teraz dla relaksu fotki z Podskarpka i Zabukszpania, Ciemiernikowszczyzny i Shrekowiska.
Jak widzicie po kwietniowym szaleństwie kwitnących drzew, zdegustowana pokładającymi się pędami rodków i ich łysieniem oraz koniecznością cięć korekcyjnych to teraz głównie przeżywam tzw. sprawy podłoża czyli latam po tym moim pseudoleśnym runie i namiętnie focę. Rośliny oraz stwory żywe i te które podejrzewam o życie wewnętrzne dobrze ukryte ( przypuszczalnie krasnale i żaba zapraszają mrówy, podpuszczają koty do obgryzania co rarytetniejszych japońskich roślinek i w ogóle wyczyniają brewerie jak tylko znikam z ogrodu ). Runo rozwija się i przekwita w tempie błyskawicznym, inwentarz bezczelnieje. Ech, "Nie odchodź wiosno moja tęsknoto"!
Bliżej domu czyli na Podwórku czadu dają esdebięta na Suchej - Żwirowej. Niestety cała część środkowa rabaty wymaga odnowienia. Dobrze że mam sadzonki kolorowolistnych szałwii lekarskich i że udało się moim starszym lawendom przetrwać marzec ( zeszłoroczne lawendowe nasadzenia nie zdzierżyły ). Szczęśliwie przetrwały akurat te lawendy i lawandyny na których zależało mi najbardziej. Bardzo dobrze przeszły zimową porę ostnice, odliczyły się mikołajki i akanty. Mimo łysawości środka rabaty tulipki i irysy robią swoje, Sucha - Żwirowa ślepia rwie!
Co do spraw wagi wielkiej, Lalencjuszowi jakby troszeczkę poprawiło się po diecie, zabieg został przełożony na przyszły tydzień bo kocizna powinien wtedy osiągnąć odpowiednie zabiegowe parametry ( wołowina pierwszego gatunku na przemian kurą wsiową czyni czasem takie cuda - Lalenty w utrzymaniu jest równie kosztowny jak swego czasu była La Belle Otero, normalnie tylko brylantowej obróżki mu brakuje ). Lalek mimo złego stanu zębów zaczął pochłaniać żarło bez farmakologicznych wspomagaczy. Plażował z Okularią, przedwczoraj samodzielnie wszedł na dach od szopki by skontrolować poczynania Felicjana i Epuzera, usiłował zaczepnie podgryzać Sztaflika. Co nie znaczy że jest super i w ogóle kot cudownie ozdrowiał. Oczywiście całą tą sytuacją, kręceniem się koło Lalka bardzo mocno zdegustowana jest Szpagetka. Wpycha się na chama przed obiektyw, rozpędza towarzystwo i nie tylko nie odpuszcza swojej "godzinki pieszczot" lecz rozszerza ją o co najmniej paręnaście minut. Normalnie syndrom opuszczenia. Reszta kotów też miewa odbicia, np. Felicjan chce być "karmiony ręcznie", najlepiej tuż przed nosem Lalka. Sztaflik ryczy i znosi ubitą żywinę usiłując ją chować w różne zakamarki ( taa, codzienne sprawdzanko uskuteczniam w tych jej spiżarkach ) a Okularia sprowadziła do Alcatrazu dawno niewidzianego Niescęście. Wiedziałam że to będzie ciężki koci tydzień, dajo popalić.