No tak, u mnie ostatnio znów się nawarstwiło aż czas mi się w szwach rozłazi. Domowymi sprawami nie zamierzam Was katować, wystarczy że uraczyłam Was fascynującym i trzymającym w napięciu wpisem o myciu okien ( no ale to było dla mnie bolesne przeżycie ). Wiosna pędzi nadrabiając opóźnienia w błyskawicznym tempie co mnie się wcale ale to wcale nie podobie bo niczym kwitnącym się dłużej cieszyć nie sposób. Na domiar złego słabuje jeden z moich modrzewi i nie widzę jego przyszłości w różowych barwach. Dlaczego słabuje nie wiem, w zeszłym roku miał podobny epizod ale wtedy poszło na przymrozki. Teraz przymrozków nie ma a on wygląda po prostu źle. Ech, ciągle cóś - jedno co dobre że w końcu mamy wyrok w sprawie Puszczy. Oczywiście wiadomo jaki bo od początku całej afery z kornikiem cudownym sposobem zmieniającym dietę i zżerającym dąbrowy jasne było o co chodzi. O pieniądze, możliwość ukręcenia interesów przez paru kolesi którym wreszcie udało się znaleźć bezczelnych i bezwzględnych politykierów uznających że ciemny lud kupi wszystko, w tym wypadku słoiki z kornikiem. Myślę że czas na ruch pod tytułem "Chcesz mieć las posadź Szyszkę", taki dydaktyczny przekaz dla tych co mają zakusy na Puszczę Karpacką. Cóś mi mówi że obecna władza raczej się tym nie zajmie bo jest aktualnie zajęta obiecywaniem wszystkiego wszystkim w ramach odsunięcia od się widma rozliczeń, które niewątpliwie jej się należą ( w przeciwieństwie do drugiej pensji nazywanej dla niepoznaki nagrodą ). No nic, poczekamy na kolejne rozdanie pławiąc się w obietnicach starych i nowych. Wiadomo - Bóg, Honorarium, Ojczyzna! Kocham ten netowy tekst, rozśmiesza mnie a wiadomo śmiech to zdrowie. He, he, he.
A tymczasem, w swoim tempie i za nic mając ludzkie bajdurzenia o człowieku koronie stworzenia, planeta Ziemia obraca się jak się obracała, Natura wypełnia nowe nisze które stworzyliśmy bezmyślnym działaniem organizmami które nam nie sprzyjają i cóś mi się widzi że właśnie jesteśmy w trakcie przygotowywania przyjęcie na którym będziemy pełnili role zakąsek, dania głównego i deserków. Ten tego... przygotowania zaawansowane, że tak rzecz ujmę. Na wszelki wypadek usiłuje zaprzyjaźnić się z Naturą zanim nam solidnie dokopie. Dobra Natura, dobra! Cacy. Alcatraz powoli zmierza w stronę dziczy. Znaczy lasek liściasty magnoliowy ( hym... dzicz specyficzna ). Przyznaję bezczelnie że marzę o rozszerzeniu magnolkowych klimatów, mimo licznych niepowodzeń w uprawie ( Magnolia grandiflora ledwie dycha ). Kiedy przychodzi czas kwitnienia a pogoda sprzyja zamagnolkowany Alcatraz robi się bajkowy, to już nie dzicz tylko ogród z krainy Oz. Magiczny! Spokojnie, potem wszystko wraca do normy czyli zapada w grąd. Rozszerzam Ciemiernikowszczyznę na byłego Landryna, znaczy tam posadzę nabyte w tym roku ciemierniki. Otoczenie wydaje mi się odpowiednie. Co prawda po walce z podagrycznikiem który zdradziecko wpełzł był na byłego Landryna ręce mi odpadają ale zrobiło tam się coś bardziej w "dzikim stajlu". Mam nadzieję że posadzone wcześniej epimedia nie pogryzą się z ciemiernikami. Zamierzam też przy ciemiernikach zrobić nowe stanowiska dla fiołków wonnych i nie tylko wonnych.
Myślę nadal ( a już mi się zdawało że mam pomysła ) nad stanowiskiem dla klonika cynamonowego, proste to nie jest bo drzewko niewielkie ale musi mieć tzw. odpowiednie tło. Myślenie musi być mocno in spe, bo klonik rośnie wolno i swoją urodę pokaże za jakąś dekadę z hakiem. Teraz pewnie będę się powtarzać ale co tam, prawda to przeca najprawdziwsza czyli towar deficytowy czyli taki w cenie. Sadzenie drzew wymaga większej wyobraźni niż tworzenie byliniaków, łąk czy tam innych warzywników. Właściwy efekt przychodzi po latach, wtedy dopiero ogrodnik może ocenić swoje nasadzenia. No i jakąż to cierpliwością musi się wykazać, ogród zadrzewiony to nie jest coś dla tych kochających ogrody instant. Nic się komputerowo, Panie tego, nie podpędzi. Real nie tyle skrzeczy co przemawia głębokim basem. Prawdziwie wiekowe drzewo to nie jakieś tam sadzonki z doniczek, "dżefka" to tylko w telewizyjnych programach ogrodniczych a prawdziwe drzewa wrastają w ogród, zmieniają jego glebę, warunki wodne i świetlne, tworzą nową jakość. Ogród bez drzew jest dla mnie półogrodem. Wiem, wiem, łąki czy tam insze różanki tyż ogrody ale dla mnie drzewa muszą być, zboczenie takie. Dzięki zadrzewianiu przezywam niespodziewanki, drzewa rosną po swojemu za nic mając moje wyobrażenia na ich temat.
Teraz sprawozdanko ogrodowe. Z działań uplanowanych to jak na razie zostało tylko odfajkowane przymocowanie budek lęgowych w miejscu niedostępnym dla kotów. Późno cała ta budkowa sprawa miała miejsce ale nie byłam tu zależna tylko od siebie. Operator wiertarki niebojący się wleźć na drabinę był potrzebny do realizacji. Na operatora Ciotka Elka wyznaczyła Włodzimierza ale Włodzimierz nie podołał zadaniu ( "Jezu lecę! ). Nie chcąc dopuścić do bezpośredniego kontaktu Włodzimierza ubranego niewyjściowo w strój roboczy z Królem Polski, postanowiłyśmy kolegialnie ( skład kolegium to całe babskie sąsiedztwo ) że trza zaczekać na ciotczynego zięcia ( "Włodzimierzu proszę Cię zejdź!" ). Tomek z Włodzimierzem występującym w charakterze głównego drabinowego przywiesili budki "bez strat w ludziach". Koty były bardzo zainteresowane budkową imprezą, w końcu z ich powodu to wspinanie się po ścianach więc kręcenie się pod nogami, sprawdzające przebieżki po daszkach ( a nuż się uda doskoczyć do budki ), ryki uświadamiające ich istnienie zajętym swoimi sprawami ludziom - całe to uczestnictwo w imprezie zostało im wyrozumiale wybaczone.
Przede mną formowanie krzewów, nie tylko tych podwórkowych. Forsycji po kwitnieniu i owszem należy się porządne przycięcie ale to proste jak konstrukcja cepa cięcie. To nad ogrodowymi kalinami będę musiała popracować z głową. Część moich burkwoodek rośnie w półcieniu co i owszem, pozwala kwitnąć krzewom nieco dłużej ale niespecjalnie cóś służy ich pokrojowi. Po zaniku kalinowych kwiatów sekator w dłoń i dość radykalne ( jak na kalinę ) cięcie żeby krzaki nie zamieniły się w drapaki. Przy okazji spróbuje lekko a nawet leciuteńko podkasać magnolkę 'Susan' ( no jak to z drzewami, do łba mi nie przyszło że jej pędy będą tak "ciążyły" ku ziemi że wprost pełzały po glebie ). Awanturę o śmieci ciągle przekładam, po prostu siły nie mam na występy bo życie w tygodniu cóś mnie nie chciało pieścić. Na razie załączam fotki z tej lepszej części Alcatrazu, znaczy szybciej grądziejacej.
Na zakończenie sprawozdania ogrodowego wkleję fotki hiacyntów. W tym roku u mnie kiepsko z narcyzami, mało ciekawie z tulipanami ale hiacynty kwitną naprawdę pięknie. Za nic mają sąsiedztwo wrotycza gotowego do przesadzenia i bezczelnych skrzypów, co im tam zdradzieckie trawsko z Tyrawnika. Są piękne i pachnące obłędnie, dziś cały Alcatraz pachniał hiacyntami i rozwijającymi się kwiatami kalin. Po południu zamiast w pocie czółka pracować w ogrodzie położyłam się na kocyku i zrobiłam sobie sesję aromaterapeutyczną. Bosko było, choć niedługo. Występna Szpagetka wypełzła zza bukszpanu i ponieważ nie reagowałam na widok jej "zwłok" ( ona robi "zwłoki"żebym podchodziła sprawdzić co z nią jest a ona mnie wtedy znienacka napada czyli urządza sobie zabawę w szaloną wiewiórkę ) przystąpiła od razu do "wiewiórkowania". Niestety zapach hiacyntów nie działa kojąco na ukąszenia kocim zębem, sprałam wariatkę ( lekko ) po zdrutowanym tyłku. Nie wiem skąd w niej takie instynkta wobec mła się zalęgły, podejrzewam zły wpływ Felicjana. Żeby zrobić sobie miło postanowiłam ściąć nieco hiacyntowych kwiatów do wazonu, w domu Szpagetka nie wariuje tylko zachowuje się jak dama więc jest szansa na delektowanie się woniami. Przy okazji podcięłam trochę kalin, he, he, he. Dom pachnie teraz wspaniale, koty zdegustowane zalegają na zewnętrznych parapetach, Szpagetka czeka w wyrze.
P.S. Wczoraj przyszły wyaukcjonowane na rzecz Tuśka łupy - kubek, tórebka i nordycki pudel. Cio Mary podejrzanie szybko uprowadziła nordyckiego, Wujek Jo naświetlił mi dzisiaj sprawę zawartości pudla. Cio Mary sprytna bestia, ponoć Cio i Wujek Jo jadą z nordyckim pudlem na działkę w celach degustacyjnych. Jak zaszaleją to ja nie znam tych państwa, to jakieś łobce ludzie so, he, he. A tera sesja z łupami i weekendowymi narcyzkami ( one nawaniają kuchnię ). Torba już była ze mną na spacerze i zaprzyjaźniła się z kluczami. Kubek już też służył jako poidełko, pierwszą kawę do niego nalaną "wypiłam osobiście" . Tzw. kawę codzienną u mnie rano z niego pitą zabukowała Małgoś - Sąsiadka.
A tymczasem, w swoim tempie i za nic mając ludzkie bajdurzenia o człowieku koronie stworzenia, planeta Ziemia obraca się jak się obracała, Natura wypełnia nowe nisze które stworzyliśmy bezmyślnym działaniem organizmami które nam nie sprzyjają i cóś mi się widzi że właśnie jesteśmy w trakcie przygotowywania przyjęcie na którym będziemy pełnili role zakąsek, dania głównego i deserków. Ten tego... przygotowania zaawansowane, że tak rzecz ujmę. Na wszelki wypadek usiłuje zaprzyjaźnić się z Naturą zanim nam solidnie dokopie. Dobra Natura, dobra! Cacy. Alcatraz powoli zmierza w stronę dziczy. Znaczy lasek liściasty magnoliowy ( hym... dzicz specyficzna ). Przyznaję bezczelnie że marzę o rozszerzeniu magnolkowych klimatów, mimo licznych niepowodzeń w uprawie ( Magnolia grandiflora ledwie dycha ). Kiedy przychodzi czas kwitnienia a pogoda sprzyja zamagnolkowany Alcatraz robi się bajkowy, to już nie dzicz tylko ogród z krainy Oz. Magiczny! Spokojnie, potem wszystko wraca do normy czyli zapada w grąd. Rozszerzam Ciemiernikowszczyznę na byłego Landryna, znaczy tam posadzę nabyte w tym roku ciemierniki. Otoczenie wydaje mi się odpowiednie. Co prawda po walce z podagrycznikiem który zdradziecko wpełzł był na byłego Landryna ręce mi odpadają ale zrobiło tam się coś bardziej w "dzikim stajlu". Mam nadzieję że posadzone wcześniej epimedia nie pogryzą się z ciemiernikami. Zamierzam też przy ciemiernikach zrobić nowe stanowiska dla fiołków wonnych i nie tylko wonnych.
Myślę nadal ( a już mi się zdawało że mam pomysła ) nad stanowiskiem dla klonika cynamonowego, proste to nie jest bo drzewko niewielkie ale musi mieć tzw. odpowiednie tło. Myślenie musi być mocno in spe, bo klonik rośnie wolno i swoją urodę pokaże za jakąś dekadę z hakiem. Teraz pewnie będę się powtarzać ale co tam, prawda to przeca najprawdziwsza czyli towar deficytowy czyli taki w cenie. Sadzenie drzew wymaga większej wyobraźni niż tworzenie byliniaków, łąk czy tam innych warzywników. Właściwy efekt przychodzi po latach, wtedy dopiero ogrodnik może ocenić swoje nasadzenia. No i jakąż to cierpliwością musi się wykazać, ogród zadrzewiony to nie jest coś dla tych kochających ogrody instant. Nic się komputerowo, Panie tego, nie podpędzi. Real nie tyle skrzeczy co przemawia głębokim basem. Prawdziwie wiekowe drzewo to nie jakieś tam sadzonki z doniczek, "dżefka" to tylko w telewizyjnych programach ogrodniczych a prawdziwe drzewa wrastają w ogród, zmieniają jego glebę, warunki wodne i świetlne, tworzą nową jakość. Ogród bez drzew jest dla mnie półogrodem. Wiem, wiem, łąki czy tam insze różanki tyż ogrody ale dla mnie drzewa muszą być, zboczenie takie. Dzięki zadrzewianiu przezywam niespodziewanki, drzewa rosną po swojemu za nic mając moje wyobrażenia na ich temat.
Teraz sprawozdanko ogrodowe. Z działań uplanowanych to jak na razie zostało tylko odfajkowane przymocowanie budek lęgowych w miejscu niedostępnym dla kotów. Późno cała ta budkowa sprawa miała miejsce ale nie byłam tu zależna tylko od siebie. Operator wiertarki niebojący się wleźć na drabinę był potrzebny do realizacji. Na operatora Ciotka Elka wyznaczyła Włodzimierza ale Włodzimierz nie podołał zadaniu ( "Jezu lecę! ). Nie chcąc dopuścić do bezpośredniego kontaktu Włodzimierza ubranego niewyjściowo w strój roboczy z Królem Polski, postanowiłyśmy kolegialnie ( skład kolegium to całe babskie sąsiedztwo ) że trza zaczekać na ciotczynego zięcia ( "Włodzimierzu proszę Cię zejdź!" ). Tomek z Włodzimierzem występującym w charakterze głównego drabinowego przywiesili budki "bez strat w ludziach". Koty były bardzo zainteresowane budkową imprezą, w końcu z ich powodu to wspinanie się po ścianach więc kręcenie się pod nogami, sprawdzające przebieżki po daszkach ( a nuż się uda doskoczyć do budki ), ryki uświadamiające ich istnienie zajętym swoimi sprawami ludziom - całe to uczestnictwo w imprezie zostało im wyrozumiale wybaczone.
Przede mną formowanie krzewów, nie tylko tych podwórkowych. Forsycji po kwitnieniu i owszem należy się porządne przycięcie ale to proste jak konstrukcja cepa cięcie. To nad ogrodowymi kalinami będę musiała popracować z głową. Część moich burkwoodek rośnie w półcieniu co i owszem, pozwala kwitnąć krzewom nieco dłużej ale niespecjalnie cóś służy ich pokrojowi. Po zaniku kalinowych kwiatów sekator w dłoń i dość radykalne ( jak na kalinę ) cięcie żeby krzaki nie zamieniły się w drapaki. Przy okazji spróbuje lekko a nawet leciuteńko podkasać magnolkę 'Susan' ( no jak to z drzewami, do łba mi nie przyszło że jej pędy będą tak "ciążyły" ku ziemi że wprost pełzały po glebie ). Awanturę o śmieci ciągle przekładam, po prostu siły nie mam na występy bo życie w tygodniu cóś mnie nie chciało pieścić. Na razie załączam fotki z tej lepszej części Alcatrazu, znaczy szybciej grądziejacej.
Na zakończenie sprawozdania ogrodowego wkleję fotki hiacyntów. W tym roku u mnie kiepsko z narcyzami, mało ciekawie z tulipanami ale hiacynty kwitną naprawdę pięknie. Za nic mają sąsiedztwo wrotycza gotowego do przesadzenia i bezczelnych skrzypów, co im tam zdradzieckie trawsko z Tyrawnika. Są piękne i pachnące obłędnie, dziś cały Alcatraz pachniał hiacyntami i rozwijającymi się kwiatami kalin. Po południu zamiast w pocie czółka pracować w ogrodzie położyłam się na kocyku i zrobiłam sobie sesję aromaterapeutyczną. Bosko było, choć niedługo. Występna Szpagetka wypełzła zza bukszpanu i ponieważ nie reagowałam na widok jej "zwłok" ( ona robi "zwłoki"żebym podchodziła sprawdzić co z nią jest a ona mnie wtedy znienacka napada czyli urządza sobie zabawę w szaloną wiewiórkę ) przystąpiła od razu do "wiewiórkowania". Niestety zapach hiacyntów nie działa kojąco na ukąszenia kocim zębem, sprałam wariatkę ( lekko ) po zdrutowanym tyłku. Nie wiem skąd w niej takie instynkta wobec mła się zalęgły, podejrzewam zły wpływ Felicjana. Żeby zrobić sobie miło postanowiłam ściąć nieco hiacyntowych kwiatów do wazonu, w domu Szpagetka nie wariuje tylko zachowuje się jak dama więc jest szansa na delektowanie się woniami. Przy okazji podcięłam trochę kalin, he, he, he. Dom pachnie teraz wspaniale, koty zdegustowane zalegają na zewnętrznych parapetach, Szpagetka czeka w wyrze.
P.S. Wczoraj przyszły wyaukcjonowane na rzecz Tuśka łupy - kubek, tórebka i nordycki pudel. Cio Mary podejrzanie szybko uprowadziła nordyckiego, Wujek Jo naświetlił mi dzisiaj sprawę zawartości pudla. Cio Mary sprytna bestia, ponoć Cio i Wujek Jo jadą z nordyckim pudlem na działkę w celach degustacyjnych. Jak zaszaleją to ja nie znam tych państwa, to jakieś łobce ludzie so, he, he. A tera sesja z łupami i weekendowymi narcyzkami ( one nawaniają kuchnię ). Torba już była ze mną na spacerze i zaprzyjaźniła się z kluczami. Kubek już też służył jako poidełko, pierwszą kawę do niego nalaną "wypiłam osobiście" . Tzw. kawę codzienną u mnie rano z niego pitą zabukowała Małgoś - Sąsiadka.