Jako kerownik domu jestem niezadowolniony z postawy pańci. Podłoga tylko w połowie umyta ( kombinowała że niby fug nie trzeba wyszorować, widziałem i potępiam ), rozpiździej na stole ( dekoracje - sracje, jak myśli że nie sięgnę do tych jej słojów to jest ciężko naiwna ), pierś kurza ugotowana a ja preferuję indyczą i w dodatku mało tej kurzyny którą jem z najwyższym obrzydzeniem ( co objawia się dzikimi napadami na przygotowywaną michę ale to mnie się robi z tych nerwów że to jednak nie indyk ). Jeszcze parę rzeczy które mnie się nie podobają bym znalazł ale nie chce mi się przemęczać i wysilać intelekta więc tylko śledzę ze złością te jej próby uporządkowania naszego bordello i czekam kiedy się zmęczy żebym mógł wreszcie przestać jej słać moje słynne zabójcze spojrzenia i spokojnie się zdrzemnąć. Głupia larew zapomniała że lubię sjestować w popołudniowym słoneczku i przeszkadza. A o popołudniowe słoneczko w grudniu ciężko!
Taa, wbrew Felicjanowi usiłuję zrobić jednak choć trochę ordnungu ale zawsze coś mi stoi na przeszkodzie. Może lepiej to nazwać usiłowaniem usiłowania? W dodatku Mamelon namawia mnie do złego ( no proszę, zamiana ról ) i wyciąga na tzw. śmieci ( nie mogę powiedzieć że się z tego nie cieszę, każdy wyjazd na taką imprezkę mnie robi dobrze a stanowi naszego bordello robi bardzo źle ). Mimo niby luźniejszych dni przyłażę do domu po południu i usiłując szybkim sprzątankiem uśpić nieczyste sumienie przeszkadzam Felicjanowi w leżakowaniu ( o dziwo, innym kotom jakoś nie przeszkadzam ale Fuckicjan jest po prostu prawdziwym wrednym kociskiem ). Przekupuję tego gada drobiem ale ostatnio zaczął na mnie pomrukiwać więc pewnie będę musiała nabyć wołowinę żeby się podlizać. Wiem, kocisko jest rozbajdane do granic wytrzymałości przeciętnego kociarza ( o ile istnieje takie zjawisko jak przeciętny kociarz ).
Porządki w moim wykonaniu wyglądają tak - na środku kuchni stoi wiadro z wodą i płynem, szczota do fug, zestaw szmat, szmatek, szmateczek specjalnego przeznaczenia a ja siedzę przy kuchennym stole i przeglądam zeszyciki gwiazd Ciotki Hanki Sz. . Orientuje się że chyba zaraz zrobi się ciemno więc na chybcika lecę do pokoju gdzie stoi drugie wiadro z wodą z płynem, i szmatami które mają wyższe IQ niż nasza cała kamienica ( normalnie szmaty kosmiczne, stacje orbitalną nimi pucować ), wykonuję szybki pad na kolana i dalej szorować podłogę ku wyraźnemu niezadowolnieniu Felicjana ( spojrzenie nr 4 - jesteś już martwa a ja zastanowię się jak napocząć Twój zezwłok ). Szoruję zapamiętale dopóki nie przylezie stado uznające czyszczenie przeze mnie na kolanach podłogi za okazję do zabawy w napad.
Kocia upierdliwość powoduje że przerywam tyrkę i wgapiam się w niespodziewanie rozbłysłe słoneczne promienie prześwietlające szkiełka, resztki listopadowej dekoracji. Pamiątki po listopadzie powodują że czuję iż zaniedbałam sprawę słojów z bombkami, więc porzucam pokój i lecę do kuchni gdzie na stole stoją słoje i cała masa bombek. Stado podąża za mną więc żeby załatwić sobie spokój i zero pomocy z ich strony szybko nakładam na michy kuraka. Stado się rzuca na kurzynę a ja wpakowuję ekspresowo bomby do słoja, zanim stado pochłonie i się zainteresuje. Oczywiście przydałoby się bombek więcej i więcej ale przed świętami ich ceny szybują jak te orły, sokoły i są drapieżne dla portfela czyli porpony. Cóż, corocznie uzupełniam swoje bombkowe zbiory w okresie poświątecznych wyprzedaży, to najlepszy czas na kupowanie świątecznych ozdób. W tym roku mam upatrzone co nieco, więc pod koniec grudnia zapoluję na wysorty i przeceniaki . Mam nadzieję że rodacy nie ruszą tłumnie do sklepów i w spokoju będę mogła nabyć świecidełka. Za to w przyszłym tygodniu w ogóle nie udaję się do sklepów! Ha, nabyłam co potrzeba mi do szczęścia ( uroczego ciemiernika naszłam w Leroju, wprost niezbędnego do życia, przetrzymam go w pralni do lepszej czyli późnozimowej lub też wczesnowiosennej pory ) i nie ma że nie ma - zero uczestniczenia w zakupowym maratonie. Wszak muszę sprzątać, he, he.
Cio Mary przyszła do nas z wizytką i jęknęła na widok słojów i ubombkowanego wianka prezentujących "magię świąt" w naszym zapuszczonym bordello ale sprytnie powstrzymawszy ją przekupstwem nagoździkowaną mandarynką przed jakimś zabójczym dla mojego ego komentarzem. Cio wypiwszy soczek, wypaliwszy pecika, obwąchawszy mandarynkę i stwierdziwszy "Okien nie myję!". Hym... przedświąteczne wyluzowanie znaczy udziela się rodzinie.
Taa, wbrew Felicjanowi usiłuję zrobić jednak choć trochę ordnungu ale zawsze coś mi stoi na przeszkodzie. Może lepiej to nazwać usiłowaniem usiłowania? W dodatku Mamelon namawia mnie do złego ( no proszę, zamiana ról ) i wyciąga na tzw. śmieci ( nie mogę powiedzieć że się z tego nie cieszę, każdy wyjazd na taką imprezkę mnie robi dobrze a stanowi naszego bordello robi bardzo źle ). Mimo niby luźniejszych dni przyłażę do domu po południu i usiłując szybkim sprzątankiem uśpić nieczyste sumienie przeszkadzam Felicjanowi w leżakowaniu ( o dziwo, innym kotom jakoś nie przeszkadzam ale Fuckicjan jest po prostu prawdziwym wrednym kociskiem ). Przekupuję tego gada drobiem ale ostatnio zaczął na mnie pomrukiwać więc pewnie będę musiała nabyć wołowinę żeby się podlizać. Wiem, kocisko jest rozbajdane do granic wytrzymałości przeciętnego kociarza ( o ile istnieje takie zjawisko jak przeciętny kociarz ).
Porządki w moim wykonaniu wyglądają tak - na środku kuchni stoi wiadro z wodą i płynem, szczota do fug, zestaw szmat, szmatek, szmateczek specjalnego przeznaczenia a ja siedzę przy kuchennym stole i przeglądam zeszyciki gwiazd Ciotki Hanki Sz. . Orientuje się że chyba zaraz zrobi się ciemno więc na chybcika lecę do pokoju gdzie stoi drugie wiadro z wodą z płynem, i szmatami które mają wyższe IQ niż nasza cała kamienica ( normalnie szmaty kosmiczne, stacje orbitalną nimi pucować ), wykonuję szybki pad na kolana i dalej szorować podłogę ku wyraźnemu niezadowolnieniu Felicjana ( spojrzenie nr 4 - jesteś już martwa a ja zastanowię się jak napocząć Twój zezwłok ). Szoruję zapamiętale dopóki nie przylezie stado uznające czyszczenie przeze mnie na kolanach podłogi za okazję do zabawy w napad.
Kocia upierdliwość powoduje że przerywam tyrkę i wgapiam się w niespodziewanie rozbłysłe słoneczne promienie prześwietlające szkiełka, resztki listopadowej dekoracji. Pamiątki po listopadzie powodują że czuję iż zaniedbałam sprawę słojów z bombkami, więc porzucam pokój i lecę do kuchni gdzie na stole stoją słoje i cała masa bombek. Stado podąża za mną więc żeby załatwić sobie spokój i zero pomocy z ich strony szybko nakładam na michy kuraka. Stado się rzuca na kurzynę a ja wpakowuję ekspresowo bomby do słoja, zanim stado pochłonie i się zainteresuje. Oczywiście przydałoby się bombek więcej i więcej ale przed świętami ich ceny szybują jak te orły, sokoły i są drapieżne dla portfela czyli porpony. Cóż, corocznie uzupełniam swoje bombkowe zbiory w okresie poświątecznych wyprzedaży, to najlepszy czas na kupowanie świątecznych ozdób. W tym roku mam upatrzone co nieco, więc pod koniec grudnia zapoluję na wysorty i przeceniaki . Mam nadzieję że rodacy nie ruszą tłumnie do sklepów i w spokoju będę mogła nabyć świecidełka. Za to w przyszłym tygodniu w ogóle nie udaję się do sklepów! Ha, nabyłam co potrzeba mi do szczęścia ( uroczego ciemiernika naszłam w Leroju, wprost niezbędnego do życia, przetrzymam go w pralni do lepszej czyli późnozimowej lub też wczesnowiosennej pory ) i nie ma że nie ma - zero uczestniczenia w zakupowym maratonie. Wszak muszę sprzątać, he, he.
Cio Mary przyszła do nas z wizytką i jęknęła na widok słojów i ubombkowanego wianka prezentujących "magię świąt" w naszym zapuszczonym bordello ale sprytnie powstrzymawszy ją przekupstwem nagoździkowaną mandarynką przed jakimś zabójczym dla mojego ego komentarzem. Cio wypiwszy soczek, wypaliwszy pecika, obwąchawszy mandarynkę i stwierdziwszy "Okien nie myję!". Hym... przedświąteczne wyluzowanie znaczy udziela się rodzinie.