"Pięć elektrycznych przewodów
Pięciolinia pod napięciem
Rozwieszona na gołych słupach w polu
Od hen, hen po hen, hen
Jesień, zrudziałe ścierniska
Płoną łęciny, wiatr porywa dym
W sadzie jabłonie gubią jabłka
Na zgniłe liście padają pac, pac
Rzeka wystygła, płynie cicho
I wrony, wrony, muzykalne wrony
Przysiadły na pięciolinii elektrycznej
Od hen, hen po hen, hen
Re do si la sol sol fa
Mi re do si la la sol
Sol fa sol mi fa re mi
Fa mi fa re mi do re
Nuty pierzaste, nuty skrzydłopióre
Na pięciolinii z metalu
Kto wam podpowiedział Adagio
Od hen, hen po hen, hen"
Są takie dni w listopadzie że tylko smętek i Albinoni, nostalgia, Panie, nostalgia! Nie depresja i gorzkie żale, prędzej smakowanie smuteczków. W doopie za przeproszeniem mam listopadowe bombkowanie sklepowe, handlowe kolędowanie, całą tę komerchę zarzynającą magię świąt z nachalnością wpychaną mi przy zakupach "kocich puszków" czy "miącha" ( które to zakupy uskuteczniać muszę bo ni ma że ni ma ). W necie niewiele lepiej, jeszcze niezmasowany atak Mikołajów, ale pierwsze bałwanki i renifery już atkujo! A tymczasem na świecie listopad, muzykalne wrony i ostatnie złote liście na drzewach, nie mam ochoty na radosne "Ho, ho, ho!". Amerykanie nadal dyniują, zaczynają modlić się o indyki, dekory w jesiennych coolorach na odrzwiach domowych wieszajo. No jesienniujo po całości. U nas jesień kończy się drugiego listopada, a potem to już zima i oczekiwanie na śnieg. Nie podobie mi się takie zamienianie listopadowych dni w nie wiadomo co, nieistniejącą porę roku, niejesienne wyglądanie zimy, przedłużony do niemożliwości adwent. Jakoś podświadomie człowiek nasiąka "gwiazdką" i tak w okolicach połowy grudnia rzyga kolędami, dostaje dreszczy na widok faceta w czerwonym ubabranku i rzuca się do ucieczki przed sępiącymi "na okoliczność" aniołkami. Nic tak skutecznie nie obrzydza świąt jak ich namiętna celebracja na długo przed terminem. Mnie na ten przykład natentychmiast przeszło zauroczenie bałwankiem w śniegowej kuli.
No cóż, trudno żebyśmy dziękowali za indyki zesłane przez Najwyższego, nie nasza to bajka ale może tak krótki paciorek w intencji Puszczy Białowieszczańskiej. Wicie rozumicie, rodzina zbiera się wokół stołu na którym wypieczony cudnie pieniek po byłym drzewku. Co bardziej ambitni wypiekacze to nawet wykarcz z korzonkami będo uskuteczniać. Nostalgia listopadowa zapewniona bo mało jest tak smętnych rzeczy jak pieńkowy wspominek po dużym drzewie. Popierający działania wiadomego mynistra też mogo świętować, święta w końcu majo łączyć a nie dzielić ludzi należących do różnych opcji politycznych ( święta narodowe jak wiadomo nie nadajo się do tej roli ). Oni tylko będo wypiekać szyszkę zamiast pieńka. I możemy obchodzić nasze jesienne Święto Lasu, które proponuję tak gdzieś w końcu listopada wyznaczyć ( no wybuch Powstania Listopadowego i Andrzejki to nie ten, data musi być insza ). W tzw. placówkach handlowych dyskretnie towarzyszyć nam będą w listopadzie dźwięki lasu, ludność z wypiekami na twarzach będzie poszukiwała co ładniejszych sztucznych ptoszków, jeży, wewiórek, rysiów i żubrów ( koniecznie żubrów żeby Niemce zazdrościły ) dla ozdóbstwa domów, formy na ciastowe pieńki będo schodzić na pniu. No jesień, Panie tego, będzie w listopadzie rozpełzała się po handlu jak te puszkinowskie tumany po paljach. A ja kupując kocie żarło będę nuciła cichutko pod nosem słowa pięknie zebrane, do końca nie wiem czy Michała Górnego czy Piotra Abla, wyśpiewane kiedyś przez Igę Cembrzyńską.
"Mistrzu ukojenia, mistrzu harmonii
Zwróć mi niepokój wczesnej wiosny
Pochylam się ku ziemi
Sięgam po kamień długowieczny w polu
Spłoszę was, nuty niewesołe
Odfruńcie, muzykalne wrony
Kołujcie wściekle na wietrze
Od hen, hen po hen, hen
Re do si la sol sol fa
Mi re do si la la sol
Sol fa sol mi fa re mi
Fa mi fa re mi do re"
Pięciolinia pod napięciem
Rozwieszona na gołych słupach w polu
Od hen, hen po hen, hen
Jesień, zrudziałe ścierniska
Płoną łęciny, wiatr porywa dym
W sadzie jabłonie gubią jabłka
Na zgniłe liście padają pac, pac
Rzeka wystygła, płynie cicho
I wrony, wrony, muzykalne wrony
Przysiadły na pięciolinii elektrycznej
Od hen, hen po hen, hen
Re do si la sol sol fa
Mi re do si la la sol
Sol fa sol mi fa re mi
Fa mi fa re mi do re
Nuty pierzaste, nuty skrzydłopióre
Na pięciolinii z metalu
Kto wam podpowiedział Adagio
Od hen, hen po hen, hen"
Są takie dni w listopadzie że tylko smętek i Albinoni, nostalgia, Panie, nostalgia! Nie depresja i gorzkie żale, prędzej smakowanie smuteczków. W doopie za przeproszeniem mam listopadowe bombkowanie sklepowe, handlowe kolędowanie, całą tę komerchę zarzynającą magię świąt z nachalnością wpychaną mi przy zakupach "kocich puszków" czy "miącha" ( które to zakupy uskuteczniać muszę bo ni ma że ni ma ). W necie niewiele lepiej, jeszcze niezmasowany atak Mikołajów, ale pierwsze bałwanki i renifery już atkujo! A tymczasem na świecie listopad, muzykalne wrony i ostatnie złote liście na drzewach, nie mam ochoty na radosne "Ho, ho, ho!". Amerykanie nadal dyniują, zaczynają modlić się o indyki, dekory w jesiennych coolorach na odrzwiach domowych wieszajo. No jesienniujo po całości. U nas jesień kończy się drugiego listopada, a potem to już zima i oczekiwanie na śnieg. Nie podobie mi się takie zamienianie listopadowych dni w nie wiadomo co, nieistniejącą porę roku, niejesienne wyglądanie zimy, przedłużony do niemożliwości adwent. Jakoś podświadomie człowiek nasiąka "gwiazdką" i tak w okolicach połowy grudnia rzyga kolędami, dostaje dreszczy na widok faceta w czerwonym ubabranku i rzuca się do ucieczki przed sępiącymi "na okoliczność" aniołkami. Nic tak skutecznie nie obrzydza świąt jak ich namiętna celebracja na długo przed terminem. Mnie na ten przykład natentychmiast przeszło zauroczenie bałwankiem w śniegowej kuli.
No cóż, trudno żebyśmy dziękowali za indyki zesłane przez Najwyższego, nie nasza to bajka ale może tak krótki paciorek w intencji Puszczy Białowieszczańskiej. Wicie rozumicie, rodzina zbiera się wokół stołu na którym wypieczony cudnie pieniek po byłym drzewku. Co bardziej ambitni wypiekacze to nawet wykarcz z korzonkami będo uskuteczniać. Nostalgia listopadowa zapewniona bo mało jest tak smętnych rzeczy jak pieńkowy wspominek po dużym drzewie. Popierający działania wiadomego mynistra też mogo świętować, święta w końcu majo łączyć a nie dzielić ludzi należących do różnych opcji politycznych ( święta narodowe jak wiadomo nie nadajo się do tej roli ). Oni tylko będo wypiekać szyszkę zamiast pieńka. I możemy obchodzić nasze jesienne Święto Lasu, które proponuję tak gdzieś w końcu listopada wyznaczyć ( no wybuch Powstania Listopadowego i Andrzejki to nie ten, data musi być insza ). W tzw. placówkach handlowych dyskretnie towarzyszyć nam będą w listopadzie dźwięki lasu, ludność z wypiekami na twarzach będzie poszukiwała co ładniejszych sztucznych ptoszków, jeży, wewiórek, rysiów i żubrów ( koniecznie żubrów żeby Niemce zazdrościły ) dla ozdóbstwa domów, formy na ciastowe pieńki będo schodzić na pniu. No jesień, Panie tego, będzie w listopadzie rozpełzała się po handlu jak te puszkinowskie tumany po paljach. A ja kupując kocie żarło będę nuciła cichutko pod nosem słowa pięknie zebrane, do końca nie wiem czy Michała Górnego czy Piotra Abla, wyśpiewane kiedyś przez Igę Cembrzyńską.
"Mistrzu ukojenia, mistrzu harmonii
Zwróć mi niepokój wczesnej wiosny
Pochylam się ku ziemi
Sięgam po kamień długowieczny w polu
Spłoszę was, nuty niewesołe
Odfruńcie, muzykalne wrony
Kołujcie wściekle na wietrze
Od hen, hen po hen, hen
Re do si la sol sol fa
Mi re do si la la sol
Sol fa sol mi fa re mi
Fa mi fa re mi do re"