W części drugiej liliowcych wynurzeń będzie o tym dlaczego z pięknego gryplanu wyszły nici i o moim otrząśnięciu się z fascynacji liliowcami. Taa, Tatuś mawia że zbyt wielkie oczekiwania zawsze kończą się pretensjami do całego świata, rzecz jasna z wyłączeniem osoby oczekującej. Samokrytyka to nie jest to co dobrze nam wychodzi, jak nas nikt nie przymusza to radośnie taplamy się w głupocie jaką jest oskarżanie wszystkich wokół ( bo nie pisali że są liliowce trudne w uprawie, bo na zdjęciach wyglądało inaczej ). No nie jestem wyjątkiem, moje pierwsze niepowodzenia w uprawie liliowców radośnie zwaliłam na tych złych, nieinformujących sprzedawców ( a wystarczyło trzymać się takich samych zasad jak przy zakupie świeżej włoszczyzny na rynku, znaczy mieć ograniczone zaufanie do sprzedającego i bardziej zainteresować się - poczytać - rośliną którą zamierzałam posadzić w ogrodzie ). Pieprzona 'Darla Anita' kwitnąca to był ten pierwszy sygnał że liliowce niekoniecznie są takie jak oczekiwałam. Przyzwyczajona do prostych kwiatów gatunku i "franczaków" ( odmian wyhodowanych przez Franczaka ) pokusiłam się na barokowe kształty kwiatów tej odmiany. Barok w barwie lilaróż miał robić wśród drobnych kwiatków za akcent "ciągnący oczy". Taa, na rabacie pojawił się jednak liliowiec kwitnący kwiatami w kolorze wieprzowiny. W ramach bonusa niestabilny kolorystycznie i z petalami obrośniętymi czymś w kolorze starego tłuszczu. Sam wdziąk i czar! Od ładnych paru lat wmawiam sobie że nie będzie tak źle i w tym sezonie kolor kwiatów będzie lepszy. Oczywiście te nadzieje kończą się zawsze lekkim zdziwkiem ileż ta wieprzowina ma odcieni a lilaróż w wydaniu barokowym jest po prostu nieosiągalnym Graalem.
No i dochodzimy do problemu coolorków, tak problemu. To że odczuwamy rzeczywistą kolorystykę kwiatów liliowców cóś nie halo związane jest z opisami i fotkami katalogowymi, a często i tymi umieszczanymi w liliowcowej encyklopedii necie na stronce stowarzyszenia liliowcowego ( AHS prowadzi "daylily cultivar online database" ). Kolor lawendowy w opisie liliowca nie ma nic wspólnego z odcieniem niebieskawego fioleciku powszechnie kojarzonego z barwą lawendy, to odcień różu, nawet nie specjalnie chłodny w odbiorze. Liliowce o ciemnych kwiatach przedstawiane jako fioletowe są liliowcami kwitnącymi w kolorach czerwonego wina, z mniej lub bardziej chłodnym odcieniem tej barwy. Im bliżej do chłodniejszych odcieni tym większa pewność że mamy do czynienia z tetraploidem. Liliowce o kwiatach w odcieniach wrzosu - jak dla mnie jest spory problem ze znalezieniem odmian kwitnących w czystym kolorze. Znacznie więcej jest tzw. przełamanych wrzosów, znaczy podejrzanie brudnych różyków z wrzosowym odcieniem. Za odmianę o najczystszym wrzosowym kolorku uchodzi 'Absolute Tresaure' ( rzecz jasna tetraploid i evegreen ), nie posiadam więc trudno mi się odnieść do tego czy on zaprawdę jest tak wrzosowy jak to opisują czy pokazują na fotkach. W ogóle twierdzenie że liliowce to bylina kwitnąca kwiatami o niespotykanej palecie barw to nie jest prawda. Piszę to ja, trener irysów drugiej klasy ( trener drugiej klasy nie irysy ). Biele, żółcie ( z pomarańczem jako odcieniem koloru ), róże i czerwienie - w takich kolorach występują liliowce.
Teraz sprawa oczek czyli ciemniejszego wybarwienia kwiatów w okolicach gardzieli. To miejsce jest albo jednolicie ciemno wybarwione albo inna barwa tworzy tzw. halo, coś na kształt pastelowego znamienia rozkładającego się wokół gardzieli. Ostatnio bardzo popularne są tzw. niebieskie oczka czyli przebarwienia w kolorze zbliżonym do"niebiewskiego" ( umówmy się że ten fioletowawy odcień to jest kolor niebieski ). Błękitu są tam śladowe ilości ale te liliowce jako jedyne mogą pretendować do miana "niebiewskich". Jak się domyślacie oczkowce to tetraploidy, w większości zależące do grupy semievergreen. W śnieżne zimy albo te lżejsze rośliny bezproblemowo przeżywają ale solidniejszego mrozu z małą pokrywą śnieżną bez okrycia mogą nie zdzierżyć. Niektóre odmiany są bardziej odporne na zimowe zawirowania pogodowe, inne mniej. Jedyne co można zrobić to popytać liliowcowych na forach ogrodniczych o konkretną odmianę i jej wytrzymałość na polskie zimy. Kontynuując kolorystyczne rozważania muszę nadmienić o jeszcze jednej zagwozdce, która czasem przyprawia o palpitację serca tych ogrodników którzy kupili wymarzeńca bo kolorek kwiatego był śliczny na wszelkich możliwych zdjęciach w necie a i w opisie stało że on kwiat ma kremowy jak ta śmietanka a tu jakaś taka podejrzana brzoskwinia wylazła czy cóś. Kwiaty tetraploidalnych liliowców dość często reagują zmianą tonu a niekiedy i barwy na warunki atmosferyczne ( kiedyś podejrzewałam że to kwestia użytego nawozu ale to była błędna ścieżka ). Wołami napiszę - nie wszystkie tetraploidalne odmiany liliowców mają stabilny kolor!
Teraz będzie o tym że w przyrodzie nie ma nic za darmo, cóś musi cóś rekompensować. Jeżeli marzą nam się olbrzymie kwiaty ( takie pająki, czyli kwiaty o dłuuugaśnych ale cienkawych płatkach ) to nie oczekujmy wielkiej ilości pąków na pędach. Wyprodukowanie bardzo dużych kwiatów jest na tyle ciężkim zadaniem dla rośliny że nie ma się co dziwić że ilości pąków nie powalają. Rośliny kwitnące średniej wielkości pajęczymi kwiatami, jaki i tymi mniej pajęczymi kwitną znacznie obficiej. Taki 'Desperado' z dwóch ostatnich zdjęć powyżej i zdjęcia obok trzyma moim zdaniem właściwy balans - ma dość duże kwiaty a jednocześnie na tyle dużo pąków że długo kwitnie. Kwitnąca kępa tej odmiany powoduje tzw. dłuższe zawieszenie oczu. Z liliowcami "wiecznie kwitnącymi" czyli głównie z odmianą 'Stella d'Oro' jest trochę podobnie jak z tymi liliowcami o wielkich kwiatach, bardzo długie kwitnienie oznacza że nie ma takiego spektakularnego obsypania kępy kwiatami jak to ma miejsce w przypadku odmian krócej kwitnących. Roślina słusznie uhonorowana w 1985 roku najwyższym dla liliowców wyróżnieniem czyli Stout Silver Medal w porównaniu z kępami kwitnących a mniej utytułowanych krewniaków wygląda tak sobie. Niby kamień milowy w historii krzyżowań liliowców ale jednak porównując "największe" kwitnienie tej odmiany z innymi "szczytowo" kwitnącymi liliowcami diploidalnymi ( tak, 'Stella d'Oro' jest diploidem ) nie jestem aż tak bardzo urzeczona. Poza tym te późniejsze kwitnienia są raczej skąpe, to nie jest nieustający festiwal kwitnienia. To zresztą nie byłoby możliwe w wykonaniu bylin czy krzewów powtarzających kwitnienie - jest po prostu kwitnienie główne a potem powtórka z rozrywki czyli okazjonalne pojawianie się kwiatów lub w optymalnych warunkach kwitnienie tzw. uderzeniami. Długo i wytrwale to kwitną niektóre rośliny jednoroczne, tylko raz im się kwitnienie w życiu zdarza.
Teraz o odmianach o zwiększonej liczbie płatków. Swego czasu uprawiałam bezproblemowego liliowca rdzawego w odmianie 'Kwanso'. To jest naturalna w miarę stabilna mutacja "rdzewiaka", znaczy taka która dość dobrze produkuje półpełne kwiaty co roku. Później w ogrodzie pojawił się dobrze kwitnący liliowiec 'Double Dream'. Ponieważ przeżywałam wtedy etap wiktoriański ( pełne płatków kwiaty ) zachęcona tymi kwitnieniami ściągnęłam do Alcatrazu odmiany 'Schnickel Fritz' i 'Jean Swann'. Śliczne diploidy o kremowych płatkach, 'Jean Swann' na dodatek pięknie pachnąca. Kwitły całkiem dobrze ale po trzech sezonach zauważyłam że liczba płatków wypełniających kielichy obu odmian zmalała. Szczególnie mocno było to zauważalne w przypadku 'Jean Swann' gdyż kwiaty tej odmiany nie są tak ućkane płatkami jak te odmiany 'Schnickel Fritz' ( w ogóle Joasia jest taka bardziej elegancka ). Solidniejsze dokarmianie pomogło jednak to doświadczenie nauczyło mnie że diploidy też nie są ogrodowymi samograjami które tylko posadzisz i szlus, bywają roślinami które zatracają wyróżniające je cechy gdy nie są odpowiednio traktowane. Potem ściągnęłam do ogrodu jeszcze dwie nowsze odmiany liliowców o pełnych kwiatach które aż trzy lata pracowały na kwiaty zgodne z opisem AHS po czym mi przeszły wiktoriańskie klimaty. Nówki i starsze liliowce o pełnych kwiatach wydałam, zostawiłam sobie jedynie dwie słodkie kremowo kwitnące odmiany i "więcej grzechów nie pamiętam".
W ogóle im głębiej w ogród się wgryzałam tym tym mniej tetraploidalnie się robiło na rabatach. Alcatraz zdecydowanie lubi diploidy, niektóre tetraploidy darzy sympatią, inne ledwie toleruje a przy czterech odmianach tetraploidalnych solidnie wierzgnął. Przyznam że liliowców jest u mnie coraz mniej, wędrują z mojego ogrodu do ogrodów do których bardziej pasują (ogniste rabaty Pikutka, Magdziołowe okolice oczka wodnego i jeszcze parę innych miejsc ), u mnie ostają się kremy i słodkie róże - znaczy liliowcowa kraina łagodności. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to że mięsnobarwana 'Darla Anita' w tym roku zostanie uroczyście wykopana z Alcatrazu i tym samym zakończę etap kryzowy w uprawie liliowców ( mam falbankowce ale kryz już nie chcę )
Śmiem twierdzić że znaczne zmiejszenie ilości odmian a także zmniejszenie "areału" ( boszsz... jak to rolniczo wygląda ) uprawy liliowców wychodzi Alcatrazowi a dobre. Liliowce są naprawdę świetnymi roślinami pod warunkiem że nie zaczynają dominować rabaty, która ma być w miarę miła dla oczu także w innych miesiącach niż lipiec. Nie będę sprowadzała nowych liliowców o kwiatach w preferowanych ostatnio przeze mnie kolorach, uważam że nie ma to sensu. Te liliowce o pastelowych kwiatach które rosną już w Alcatrazie zaspokajają aż nadto moją chęć posiadania tych roślin. Po prostu liliowce to nie irysy bródkowe, odkochałam się i finito romansu. Pamelo żegnaj i liliowce wypadają z naszego puebla.
Teraz tak, ja nie jestem żadnym liliowcowym ekspertem, to wszystko o czym tutaj piszę zaobserwowałam w ciągu ładnych parunastu lat mojego ogrodowania w Alcatrazie jak i oblookałam ( i omowiłam ) w ogrodach tych znajomków do których bywam żywcowo zapraszana. Być może nadepnę na jakiś odcisk na duszy fana liliowców ( OK ja w przypadku bródek bywam stronnicza ), ale moje doświadczenia z liliowcami tak a nie inaczej wyglądały i na ich podstawie zbudowałam sobie obraz rośliny, która nie zawsze bywa tak prosta w uprawie jak to o niej mówią i piszą.
Nie znaczy to że zniechęcam kogokolwiek do uprawy liliowców, bez przesadyzmu. Liliowce ogrodowe to świetne rośliny do ogrodu o ile tylko nie będziemy żywić złudzeń że całe nasze nimi zajmowanie skończy się w momencie zasypania dołka w którym posadziliśmy bulwkowate kłączka. Tak to już jest że słowo ogrodowy łączy się z koniecznością naszego działania. Nie mamy wielkiej ochoty na działanie - sadźmy gatunki! Dziczyzna się wybroni.
Tym którzy chcą jednak mieć w ogrodzie rośliny do ogrodów stworzone polecam odmiany autorstwa brata Stefana Franczaka. Wyhodowane w Polscze i świetnie dostosowane do naszych warunków klimatycznych. Większość z tych odmian to rośliny niezawodnie kwitnące. Jest w czym wybierać bo "franczaki" liczą około dziewięćdziesięciu odmian. Może ich kwiaty nie wydają się tak nowoczesne i cudnie falbaniaste ale mają za to wigor który u współczesnych diploidów jest cóś mniej zauważalny ( o najnowszych nówkach z tetraploidów lepiej byłoby zmilczeć, problem ten sam co w przypadku irysów bródkowych - za wiele rejestracji odmian, które nie powinny być odmianami, znaczy handelek rzundzi ze szkodą dla jakości roślin i ogólnie ze szkodą dla ogrodnictwa ). Jeżeli nie Franczaki to liliowce z lat dziewięćdziesiątych i z przełomu wieków nie powinny na ogół sprawiać ogrodnikom w Polszcze kłopotów, o ile tylko będą sadzić dormanty i semievergreeny. Tak, wszystko co najgorsze o liliowcach ogrodowych i do odkochania doprowadzające zostało ujawnione, mam nadzieję że liliowce jednak bez tej średnio prawdziwej łatki absolutnych bezproblemowców nie zostaną wypchnięte z ogrodów. Może nawet się kto w liliowcach zakocha po tym niby obrzydzającym je poście, szanse są. W końcu lepiej wiedzieć z kim ma się do czynienia na ogrodowej "drodze życia" - mniej rozczarowań więcej satysfakcji ze związku, he, he!