Weekend, weekend i po weekendzie. Alcatrazowałam do upojenia, pogoda była w miarę ( po piątkowej wichurze to nawet ciężkawe chmury wyglądające na burzowe, prawie lipcowo piekące słoneczko były znośne - lepsze to niż huragan łamiący drzewa ). Alcatrazowanie odbywało się w towarzystwie kotów, czwórka wylegiwała się w słonecznych plamach na trawie, Felicjan pomny na swoje słoneczne uczulenie ( opuchnięty i zaróżowiony, strupiasty nosio ) zalegał w cieniu. Kocie chlanie też odbywało się na łonie natury, kupiłam bestiom w piątek ich ulubione kocie paszteciki więc mlaskanie niosło po całym ogrodzie. Ja zgodnie z planem podłączyłam się pod falafele zrobione przez Dżizaasa, objadłam Małgoś- Sąsiadkę z młodej kapustki i popełniałam obżarstwo truskawkowe. Zero garów, zero domowych sprzątań ( jeszcze się nie przyklejam do podłogi ) tylko ogrodowanie. Wieczorkiem w sobotę oko zamykało mi się nad książką, więc usiłowałam oglądać film, mając nadzieję że ruchome obrazki pobudzą mnie i zmuszą do śledzenia fabuły. Próżna to była nadzieja, odpadłam po jakichś piętnastu minutach a oko otworzyłam dopiero bladym świtkiem ( sroki tak radośnie skrzeczały że umarłego by chyba ruszyło ). Komp dawno się już wyłączył ( takie ma ustawienia na wypadek moich śpiących wpadek ), koty mimo sroczych hałasów spały bezczelnie rozłożone obok mnie na wyrku.
Zwlekłam się z okupowanego przez koty łóżka ( na kocyku spały aniołki, pozy jakby w życiu morderczych instynktów nie przejawiały ), zabezpieczyłam pościel żeby nie było włażenia i usiłowałam zrobić poranny obchód ogrodu. Jak szybko wyszłam tak szybko wróciłam - komary wściekle atakowały, to była klasyczna ucieczka przed przeważającymi siłami wroga. Pochlały mnie tak że zaniosłam pretensje do Wielkiego Ogrodowego ( "Po cholerę toto żyje?" ). Posmarowawszy bąble mazidłem chłodzącym pokręciłam się po domu, wlazłam do wyrka ( wpełzłam sposobem ignorując burczenia i prychanie Felicjana ), włączyłam kompa i kontynuowałam oglądanie filmu, mniej więcej od tego miejsca w którym odpadłam. Znów po piętnastu minutach odpłynęłam i obudził mnie dopiero koło dziewiątej z minutami telefon od Mamelona. Mamelon rozbudzona i radośnie świergoląca jak ten skowronek ( nie oglądała rano durnej fabuły tylko dokument o Tutenchamonie, więc jej nie zmęczyło i była rześka ) kombinowała jakby tu zarządzić szkółking. Przyznam że po sobotnim oglądzie ogrodu miałam pewne plany zakupowe - marzyły mi się kolejne tarczownice i rodgersje. Na taki duży ogród jakim jest Alcatraz, nawet dużych roślin trzeba parę sztuk sadzić. No nie ma zmiłuj!
Mamelon spragniona była łanów jeżówki 'Hope', łan co prawda miał liczyć tylko dwie - trzy sztuki, no ale wiadomo to jest łan początkowy. Na łan właściwy można liczyć dopiero po podhodowaniu i podziale odmianowej jeżówki, która nie jest najtańszą byliną. U Mamelona jest na to spora szansa, u mnie jest cudem że gatunek nie wypadł. Nic to, ja też dopieściłam Alcatraz na różowo - oprócz planowanych tarczownicy i rodgersji do Alcatrazu przyjechał nieco cywilizowany irys syberyjski 'Pink Parfait' i całkiem niecywilizowana cieciorka Securigera varia. Cieciorka ekspansywna ale na podwórku wolę mieć z nią do czynienia niż z równie ekspansywnymi trawami, które nie są aż tak urodne. A poza tym pożyteczna z niej roślina, modraszki się ucieszą bo pokarm dla tzw. larw, gleba że roślina motylkowa a ja że porośnie w cholerę te połacie z którymi mam kłopot. Popełniłam jeszcze dwa grzychy irysowe, kolejne "cywilizanty"'Tumble Bug' i 'Double Standards'. Więcej irysów syberyjskich o pełnych kwiatach nie przewiduję, bardziej mnie kręcą te tradycyjne, o normalnej dla irysów liczbie płatków. Jako towarzystwo dla pełnokwietnych dzwonków spoko ujdą a Alcatraz otrzyma z lekka "wiktoriański" fragmencik. Jednak zakupem dnia była brzoza Betula utilis 'Jacquemontii'. Malutka, niezbyt droga i zaplanowana do formowania ( jakoś nie trafiłam na odmianę 'Doorenbos', która częściej tworzy drzewo wielopienne więc wspomogę nieco tę brzózkę ). Z brzozami himalajkami mam dobre doświadczenia, myślę że z tym maluchem też mi dobrze pójdzie.
Po przyjeździe ze szkółkingu trzeba było wszystkie te zdobycze posadzić, szczęśliwie pod tarczownicę i rodgersję miałam naszykowane już stanowisko. Irysom też dość szybko wygospodarowałam miejsce, cieciorka bezproblemowo powędrowała zarastać podwórkowe nieużytki a ja stanęłam twarzą w twarz z problemem brzózkowym. Nie da się ukryć - brzózka jak ma robić wrażenie to musi być wyeksponowana. Nie tylko drzewo jako tło dla mniejszych nasadzeń, to ma być duże drzewo w roli głównej. Miejsce które sobie dla niej umyśliłam jakoś nie spełniało roli odpowiedniego stanowiska dla gwiazdy, zaczęłam przymiarki w rożnych innych miejscach. Wyszło mi na to że co nieco trzeba będzie usunąć ( stary jałowiec, który i tak łysieje i rokitnik, którego do tej pory mimo ciągłych planów wywałki nie miałam serca się pozbyć ), trochę przesunąć ( cisy, na szczęście system korzeniowy cisów znosi roszady ), dosadzić z boczku ( oczary, oczary ). Jak sobie uświadomiłam ogrom roboty, który jest przede mną macki mi opadły, odpuściłam dalsze sadzenie, zawołałam koty na apel, wzięłam aparat do ręki i fociłam zarośnięty Alcatraz, trochę mniej zarośnięte podwórko i bawiące się koty. I tak to minął mi ten pracowicie ogrodowo spędzony weekend.
Zwlekłam się z okupowanego przez koty łóżka ( na kocyku spały aniołki, pozy jakby w życiu morderczych instynktów nie przejawiały ), zabezpieczyłam pościel żeby nie było włażenia i usiłowałam zrobić poranny obchód ogrodu. Jak szybko wyszłam tak szybko wróciłam - komary wściekle atakowały, to była klasyczna ucieczka przed przeważającymi siłami wroga. Pochlały mnie tak że zaniosłam pretensje do Wielkiego Ogrodowego ( "Po cholerę toto żyje?" ). Posmarowawszy bąble mazidłem chłodzącym pokręciłam się po domu, wlazłam do wyrka ( wpełzłam sposobem ignorując burczenia i prychanie Felicjana ), włączyłam kompa i kontynuowałam oglądanie filmu, mniej więcej od tego miejsca w którym odpadłam. Znów po piętnastu minutach odpłynęłam i obudził mnie dopiero koło dziewiątej z minutami telefon od Mamelona. Mamelon rozbudzona i radośnie świergoląca jak ten skowronek ( nie oglądała rano durnej fabuły tylko dokument o Tutenchamonie, więc jej nie zmęczyło i była rześka ) kombinowała jakby tu zarządzić szkółking. Przyznam że po sobotnim oglądzie ogrodu miałam pewne plany zakupowe - marzyły mi się kolejne tarczownice i rodgersje. Na taki duży ogród jakim jest Alcatraz, nawet dużych roślin trzeba parę sztuk sadzić. No nie ma zmiłuj!
Mamelon spragniona była łanów jeżówki 'Hope', łan co prawda miał liczyć tylko dwie - trzy sztuki, no ale wiadomo to jest łan początkowy. Na łan właściwy można liczyć dopiero po podhodowaniu i podziale odmianowej jeżówki, która nie jest najtańszą byliną. U Mamelona jest na to spora szansa, u mnie jest cudem że gatunek nie wypadł. Nic to, ja też dopieściłam Alcatraz na różowo - oprócz planowanych tarczownicy i rodgersji do Alcatrazu przyjechał nieco cywilizowany irys syberyjski 'Pink Parfait' i całkiem niecywilizowana cieciorka Securigera varia. Cieciorka ekspansywna ale na podwórku wolę mieć z nią do czynienia niż z równie ekspansywnymi trawami, które nie są aż tak urodne. A poza tym pożyteczna z niej roślina, modraszki się ucieszą bo pokarm dla tzw. larw, gleba że roślina motylkowa a ja że porośnie w cholerę te połacie z którymi mam kłopot. Popełniłam jeszcze dwa grzychy irysowe, kolejne "cywilizanty"'Tumble Bug' i 'Double Standards'. Więcej irysów syberyjskich o pełnych kwiatach nie przewiduję, bardziej mnie kręcą te tradycyjne, o normalnej dla irysów liczbie płatków. Jako towarzystwo dla pełnokwietnych dzwonków spoko ujdą a Alcatraz otrzyma z lekka "wiktoriański" fragmencik. Jednak zakupem dnia była brzoza Betula utilis 'Jacquemontii'. Malutka, niezbyt droga i zaplanowana do formowania ( jakoś nie trafiłam na odmianę 'Doorenbos', która częściej tworzy drzewo wielopienne więc wspomogę nieco tę brzózkę ). Z brzozami himalajkami mam dobre doświadczenia, myślę że z tym maluchem też mi dobrze pójdzie.
Po przyjeździe ze szkółkingu trzeba było wszystkie te zdobycze posadzić, szczęśliwie pod tarczownicę i rodgersję miałam naszykowane już stanowisko. Irysom też dość szybko wygospodarowałam miejsce, cieciorka bezproblemowo powędrowała zarastać podwórkowe nieużytki a ja stanęłam twarzą w twarz z problemem brzózkowym. Nie da się ukryć - brzózka jak ma robić wrażenie to musi być wyeksponowana. Nie tylko drzewo jako tło dla mniejszych nasadzeń, to ma być duże drzewo w roli głównej. Miejsce które sobie dla niej umyśliłam jakoś nie spełniało roli odpowiedniego stanowiska dla gwiazdy, zaczęłam przymiarki w rożnych innych miejscach. Wyszło mi na to że co nieco trzeba będzie usunąć ( stary jałowiec, który i tak łysieje i rokitnik, którego do tej pory mimo ciągłych planów wywałki nie miałam serca się pozbyć ), trochę przesunąć ( cisy, na szczęście system korzeniowy cisów znosi roszady ), dosadzić z boczku ( oczary, oczary ). Jak sobie uświadomiłam ogrom roboty, który jest przede mną macki mi opadły, odpuściłam dalsze sadzenie, zawołałam koty na apel, wzięłam aparat do ręki i fociłam zarośnięty Alcatraz, trochę mniej zarośnięte podwórko i bawiące się koty. I tak to minął mi ten pracowicie ogrodowo spędzony weekend.