Ponieważ nie powinno się zaczynać zdania od więc to zaczynam od ponieważ. U nas po staremu, Małgoś zmierza na spotkanie z Cichą śniąc, koty niedobre - Okularia na gościnnych występach przychodzi do domu raz na dzień albo i na dwa dni, a teraz jej nie ma ponad dwie doby i mła cała jest w nerwach. Sztaflik znosi upolowane myszki i kładzie na nocnym stoliku Małgoś, Szpagetka pobiła Pasiaka ( nikt w to nie wierzy ale to prawda ), Mruti ma leczone antybiotykiem uszko bo pogryzł madkę kiedy chciała zapuszczać na świerzbowca i nici były z profilaktyki. Rodzina opanowana jako tako, mła może jutro uda się wyjść do Mamelona. Na razie spoko, bo udało się mła zapłacić ten straszliwy rachunek za wodę. Teraz zostało spłacenie pożyczki samolotowej i kaski za sklerotyczne wakacje, znaczy za mieszkanie. Uff. W ogrodzie z dwóch jeży zrobiło się sześć, są cztery malutkie. Gienia je ślepym oczkiem wypatrzyła. Jeden z maluchów jest na tyle odważny że popitala już po Podwórku. Mła wszędzie porozstawiała pojemniczki z wodą, żywina pić musi a susza okrutna. Teraz siedzę i wyczekuję na Okularię, może raczy przyjść. Mła się o nią bardzo niepokoi i martwi. Bardzo, bardzo.
Mła połaziła po znajomych blogach, mła włazi gdzie się jej udaje, w niektórych może nawet pisać, choć często tylko jako anonim. Mła się już z tym pogodziła i tylko paciorki zanosi do Najwyższego Sztucznego żeby gugieł tak oberwał od sztucznej pseudointeligencji żeby mu w te kody poszło. Przeczytałam u Bzika wpis na temat zdziwności świata i konsekwencji wyborów, nie zawsze naszych, które postrzegamy często gęsto z perspektywy późniejszych wydarzeń jako szczęśliwe bądź nieszczęśliwe, tak jakby tylko jedna konkretna decyzja stanowiła o naszym losie. Mła się przyzna że takie postrzeganie jest jej obce, mła ma bowiem umysł usposobiony do szukania wieloprzyczynowości zdarzeń. Coś jakby katastrofy badała, to silniejsze od niej i zawsze mła ma za dużo przed oczami. Owszem, mła wie że jedne zdarzenia mają wagę większą a inne mniejszą ale wie też że poruszamy się w świecie wzrastającej entropii, wszystko ma wpływ na wszystko a gdybanie na temat co by było gdyby jest w gruncie rzeczy bezsensowne. Dobrze rozumiem zadziwienie Ani zadziwieniami innych i ich patrzeniem na świat. Mła jest stara ale też ją zawsze dziwi że ludzie przeceniają znaczenie jednych zdarzeń a o innych, które miały na ich losy największy wpływ, nawet nie wiedzą. Hym... tak po prawdzie to wszyscy jesteśmy radosnymi ignorantami, przekonanymi w masie o tym że tylko od nas samych zależy jak nasze życie wygląda. Taka to perspektywa, jakby żabia czy cóś. Taa... Mła odpada przy temacie przeznaczenia, bo gubi się już w samej wieloprzyczynowości zdarzeń i odnosi wrażenie że wzrastająca entropia jej łepek rozsadzi, jak ładunek od Unabombera.Insza percepcja u mła niż u Ani zachodzi w kwestii Męczennika. Bziczek oglądała serial w którym za ukrzyżowanego robił powieszony, mimo że Bziczek nie ortodoks to zrobiło jej się dziwnie. No tak, ten inszy odbiór to pewnie przez to że kiedy mła była młoda to czytała zbiór felietonów Hamiltona, czyli Jana Zbigniewa Słojewskiego, pod tytułem "Maleńka złota szubienica". Chyba już kiedyś pisałam o tej lekturze. Pamiętam felieton, który dał tytuł całemu zbiorowi, przyjrzenie się religii chrześcijańskiej bez oślepiającego zawierzania ale i bez równie oślepiającego ateizmu wojującego. Ot, patrzenie na zjawisko, które wyrosło w świecie jeszcze okropniejszym niż nasz, w którym ludzie oczekiwali na rychły koniec świata, apokalipsę i nazywali to "dobrą nowiną". Coś w stylu mojego sąsiada świętej pamięci, który był przekonany że świat już doszedł do takiej deprawacji że "to wszystko zaraz pieprznie, spali się i dopiero będzie dobrze". Pod koniec jego życia miałam wrażenie że rozmawiam z buddystą dążącym do nirwany a nie z osobą, która twierdziła sama o sobie że jest chrześcijaninem "do szpiku kości".
Może był bardziej chrześcijański niż to się mła zdawało? Taki w typie wczesnego a więc najbardziej "prawdziwego" chrześcijaństwa. Do dziś zostało też ze mła zdanie kończące felieton; "Osoby noszące na piersiach złoty krzyżyk powinny sobie czasem uświadomić, że noszą miniaturowy model obozu koncentracyjnego albo maleńką złotą szubienicę". Bardzo rozumiejące, chrześcijańskie z ducha spojrzenie miał ten "komuch" Hamilton na to czym jest w istocie tzw. tajemnica krzyża. Mła było to spojrzenie bliskie, a ponadto nie kłóciło się z tym co wyniosła z lekcji historii sztuki. W czasie nastolęctwa mła była intensywnie nauczana o związkach religii i filozofii z ikonografią i niemal z przyzwyczajenia rozbierała i nadal rozbiera sztuki wizualne, nie tylko te religijne, na czynniki pierwsze i datuje pojawianie się motywów, które to datowanie sprawia że mła jest świadoma tego że przeogromna, wręcz przytłaczająca część motywów chrześcijańskich w sztukach wizualnych, dla pierwszych chrześcijan ze względów religijnych byłaby czymś nie do przyjęcia. Tak, tak, czciciele świętych obrazów i krzyża. No cóż, religia jest też procesem zmiany wierzeń i ikonografii będącej ich wyrazem. Nieustającym, aż do wypalenia się kultu.
Teraz będzie tzw. refleksja ogólna. Chrześcijaństwo nam się wypala, pospołu z judaizmem i islamem, czego nie zauważamy bombardowani info o islamie atakującym Europę. Religie wyrosłe na gruncie judaizmu w wielu miejscach nie przystają już do współczesnych wrażliwości, kształtowanych przez technologię i zaczynają się kurczyć. Proces trwa już około 300 lat, tak mniej więcej tyle co rewolucja przemysłowa, do tej pory najlepiej trzymał się islam ale i tu się kruszy wraz z coraz nowszymi technologiami stającymi się naszą codziennością. Im bardziej wyznania się kurczą, tym bardziej są ortodoksyjne. Hym... mła się tu podeprze autorytetem Kościoła Katolickiego, o takim procesie w odniesieniu do chrześcijaństwa pisał Benedykt XVI, który zresztą uważał że czystość doktryny ważniejsza niż synkretyzm i rozmywanie istoty. Mła sądzi że wzrastanie Josepha Ratzingera i kształtowanie jego osobowości w czasach totalitarnego faszyzmu miało nieoczekiwane implikacje dla instytucji w której był przez długie lata szefem od doktryny, ciekawe czy zdawał sobie z tego sprawę? Pewnie tak, był inteligenty w o wiele większym stopniu niż inni watykańscy oficjele.
Co zatem będzie kiedy chrześcijaństwo czy islam nam się wypalą do małych ale ortodoksyjnych wspólnot? Cóś tam będzie oprócz tych grup przekonanych o tym że są strażnikami wiary, człowiek istota duchowa, nawet materialiści przyznawają że te hormony i neurony tworzą nową jakość i człek tzw. duchowość posiada. Ludzie lubią odczuwać komfort wspólnoty zawierzeń, wydają się w tej wspólnocie bardziej bezpieczni, mniej narażeni na grozę istnienia. Podejrzewam stojącą za tą ucieczką w stadność czystą biologię, pewnie macki darwinizmu oplatające mój umysł każą mła tak sądzić. Jak na razie mła widzi dwa scenariusze rozwoju religijności - zawierzenia ezoteryczne w stylu New Age i o zgrozo, wiara w naukę, która nie jest zdziwna, jeśli zważy się na to że nauka to kwestia opinii mniej lub bardziej dowiedzionych doświadczeniem. Znaczy są kandydaci na guru a może i mesjasz by się znalazł. Dla mła, która wzrastała w świecie w którym nauka była przeciwstawiana wierze, sprawa jest nie tylko nie do strawienia, nawet z przełknięciem jest ciężko. Młodsi nie mają problemu, wierzyli w świętość czepionki równie mocno jak dziadki wierzyły w pseudonauki Łysenki. Nie odróżniają, tak samo jak ówczesna intelektualna elita komunizmu nie odróżniała, nauki od pseudonauki, powtarzalności empirii od założeń. Skupieni na pozyskiwaniu danych mają masowy, być może pokoleniowy, problem z ich analizą. O tworzeniu struktury powiązań tego co się analizuje lepiej zmilczeć. Gotowy ludzki materiał do wykorzystywania w imię prawd wyższych. Może to nie cecha tego pokolenia, może to tylko zwyczajne naiwniactwo młodych? Mła cóś nie ma wyrobionego zdania w tej kwestii.No i wychodzą tym młodszym kfiotki, takie zdziwne formy quasi religijne jak ekologizm, mało mający wspólnego z nauką o strukturze przyrody, jej funkcjonowaniu i oddziaływaniu wzajemnym organizmów i środowiska. Mamy za to klasyczną, ściągniętą z chrześcijaństwa apokalipsę, oczywiście klimatyczną i dążenie do ascezy, "Dobra nowina" jest zaś taka że jak się we wszystkim ograniczymy to na pewno będzie raj na Ziemi a zmienny klimat zostanie constans, bo Słońce będzie się wypalać regularnie i bez wyrzutów masy. A jak będziemy niegrzeczni i rozpasani to wszystkie gazy które produkujemy przez lat 10 a których ilość jest mniejsza niż tych, które wydobywają się z okazji jednorazowego pierdnięcia jednego średniej wielkości wulkanu, nas wezmą i ocieplą tak że będziemy mieli epokę lodowcową w następstwie zmiany prądów oceanicznych, których reguł powstawania i zamierania co prawda nie bardzo kumamy ale wierzymy że tak będzie. Alleluja! Żadnej refleksji na temat tego że ludzie do zmian klimatu się po prostu od zawsze dostosowywali a nie z nimi walczyli bo byłaby to walka z wiatrakami. Zero, null!
Po prostu zawierzenie typu wiara góry przenosi i wogle to dżihad klimatyczny uskutecznimy, czyli po staremu ale w nowych "naukowych" szatkach. W erzac religijny zamienia się też feminizm, który ostatnio zaliczył coś na kształt synkretyzmu, zassał nietypowe feministki - kobietą można zostać posiadając penisa, pod warunkiem deklaracji że się jest kobietą i to wojującą z szowinistycznymi prześladowcami ( mła nie pisze o ludziach z rzeczywistym problemem płciowym, tylko ludziach, którym wydaje się że problem, jaki mają jest problemem płciowym i są oni np. ono czy też właśnie kobietą z penisem, znaczy fiksum dyrdum i to wcale nie lekkie ). Także w tym wypadku mamy do czynienia z walką, czasem o naprawdę zdziwne sprawy. Mła przyuważyła że współczesne feministki mniej grzeje temat równych wynagrodzeń dla kobiet i mężczyzn za tę samą pracę, co wcale nie jest oczywistością w krajach uchodzących za szczyt demokracji i postępu, niż temat karania mężczyzn na podstawie oświadczenia kobiet, które to oświadczenia zdaniem wojujących feministek powinny być uznawane z urzędu za najprawdziwszą prawdę w randze dogmatu. Cóś rodem z pyskówek małżeńskich, w których logika, będąca podstawą rozumienia prawa, po prostu nie działa.Radykalne feministki zdają się żyć w świecie w którym powszechnie wiadomo że kobiety nie kłamią, he, he, he, świętość w sobie niosą masowo i zawsze mają rację ( coś to podobne do postawy hierarchii katolickiej wobec świętości stanu kapłańskiego, obmacywanie dzieci przez niektórych jego przedstawicieli ukrywane przeca tylko dlatego żeby świętości nie kalać - zadziwiające jak zapluwający się hierarchowie i feministki zarówno cinżko zradykalizowane jak i cinżko myślące są do siebie podobni - taa... "unikaj głośnych i napastliwych, są udręką ducha" ). Feminizm i LGBTyzm są wymieniane na jednym oddechu w wyznaniu wiary choć feministki niekoniecznie zgadzają się na z wszystkimi postulatami środowiska LGBT a to środowisko niekoniecznie zgadza się ze wszystkimi założeniami feminizmu. Spoko, zlot zrobią, znaczy sobór i ustalą w co wolno wierzyć i co trzeba myśleć. I pewnie dumnie nazwą to wolnością ducha, he, he, he. Mła jakby co to ma kandydatów na trójcę świętą - ekologizm pambuk, feminizm córka, LGBTecizm duch śnięty. Nazwa wyznania postępizm, credo - wyznawanie jedynie słusznej wolnomyślności, zdaniem mła to dlatego jedynie słusznej bo nie o niezależność myślenia tu chodzi a o jego tempo. Dobra, wyzłośliwiłam się, jak to starsza pańcia słabo pamiętająca własne zaślepienia młodości.
Te quasi religijne ruchy są
radykalne do bólu, jak to zawsze młode wyznania ale wydawa mła się że nie
niosą w sobie tego ładunku emocjonalnego, prawdy zakładającej dualizm
natury ludzkiej, archetypów ubranych w nową religijną mitologię, które
zapewniły religiom opartym na Biblii ich trwałość. To raczej
coś jak komunizm, wyznanie krótkotrwałe zweryfikowane w ciągu wieku przez człowieczy
charakter i ekonomię. Może bardziej trwałe niż covidianizm, mający w
sobie też coś z tych quasi religijnych uniesień. Wicie rozumicie, ta
walka ze złem, która tradycyjnie doprowadza do jeszcze większego zła, czyli w wypadku covidianizmu do nadmiernej ilości zgonów i
dwucyfrowej
inflacji w bonusie. Jak na razie tworzą się zastępy ekomęczenników - przyklejacze, prześladowani na tle religijnym, he, he, he. Z drugiej strony to niektórzy foliarze też
popłynęli w stronę religijnych odjazdów, takich z wszechmogącym Trumpem, który jednocześnie jest męczennikiem covidiańskim ( nie mam zdania w sprawie jego aresztowania za papirki, za mało wiem na ten temat, może go wrabiają a może nabroił, nie wiem ), tym radosnym hipokrytą Tuckerem w roli syna i duchem w postaci ćwierćgroźnego Wujka Wowy. Nikomu z zawierzających foliarskich nie przeszkadza że wszechmocny
Donald sam się kłuł na wszelki wypadek, o czym szeroko informowano i kochanego doktora Fauci jednak nie wywalił, a
jedyne do czego się ograniczył to do gadek o wybielaczu i palcem nie
kiwnął w sprawie łamania praw obywateli zwalając ich obronę na
republikańskich gubernatorów. Bardzo dużo ćwierkał a działał jak wszyscy politycy Zachodu, znaczy głupio. Pomarańczowy miał dużo szczęścia że administracja Ślepego Józka była jeszcze bardziej ogłupiała i miejscami zaczadzona ideolo.
Wychodzi zatem na to że mła będzie nadal anarchizującą zakałą społeczeństwa, bo mła zakłada że rzundzące sobie religii w każdej możliwej nowej odsłonie nie odpuszczą i mła jako osobnik areligijny będzie mało pasząca do tych co będą za a nawet do tych co będą przeciw. Nie odpuszczą zarzundy, bo wprowadzenie jakichś nowych form kultu wydawa się niektórym zarzundzajuncym konieczne, no
bo jak bez religii opanować duchowość człowieka? Jak bez rządu dusz
rządzić? Jak to leciało? - "Dla ludu religiajest
prawdą, dla mędrców fałszem, a dla władców jest po prostu użyteczna".
Seneka dawno temu rzecz wyłuszczył, mła się wydawa że niegłupio. Nie piał peanów na temat roli wspólnototwórczej religii bo lud generalnie wydawał mu się stadem baranów, nie był ci on lewicowcem z przekonania, oj, nie był. Ech... New Age ma zdaniem mła większe szanse na długotrwałe i masowe zagnieżdżenie się w społeczeństwach, jak to wyznania synkretyczne. Wszystko łączy się ze wszystkim, wysiłku intelektualnego nie wymaga. Jest tu astrologia, szczypta nauki, niezweryfikowane jeszcze założenia
typu kosmici, zweryfikowane jak najbardziej podstawy psychologii, jak to
mawia jeden mój znajomek - "Samoleczenie z samogwałtem w pakiecie". Wszystko jest tu tak płynne, słabo dogmatyczne i radośnie letnie że tylko wyznawać.
Każdy sobie coś tam znajdzie a jednocześnie będzie czuł wspólnotę z innymi newageowcami, którzy zazwyczaj wierzą że każdy ma prawo wierzyć w co chce. Tu pojawia się drobny problem dla zarzundzających ale do pokonania, bo zarzundzające zrobią się strażnikami wolności wyznania. Może nawet zostaną kapłanami wolności, tej wolności, że tak klasykiem polecę. Czy to byłoby takie złe? Nie wiem, w porównaniu do wojen religijnych nie wygląda strasznie ale mła coś ćwierka w główce że pojawią się zagrożenia o których nam się nie śni. Samoleczenie z samogwałtem w pakiecie też może przynieść samookaleczenie, każda religia czy parareligia miała fazę prześladowań heretyków i innowierców. Wicie rozumicie, natury ludzkiej nie da się oszukać a ludzie kochają władzę. Znaczy mła upatruje że problemem jest kapłaństwo, pambukowe urzędnictwo, tłumacze z boskiego na nasze. Cała ta merytokracja zawierzeń, świetnie zorientowana że nie ma większej władzy niż rząd dusz. Coś mła mówi że tacy od odpowiedzi na każde pytanie już się postarają żeby newageystów sformatować i czerpać korzyści jakie niesie ze sobą społeczne wyznawanie wiary. Newageyzm nie chroni przed mesjanizmem i radykalizacją postaw, choć teraz taki letniutki. Na czym mła opiera takie domniemania? Na istnieniu czegoś co nazywamy wojującym ateizmem, który to prund umysłowy posiada wiele cech wspólnych z wojującymi wyznaniami czy quasi wyznaniami. Ateiści też chcieli mieć tylko prawo do własnego zdania a jak wyszło? Hym... mła wzrastała w strefie zadekretowanego ateistycznego "wolnomyślicielstwa", świetnie pamięta jak to wyglądało. Normalnie ta wolność to pod kneblem aż buzowała. Taa...
W ramach ozdóbstwa ku zabawienia oczu mła wkleja różane fotki a dla ucha w Muzyczniku zapodaje Bacha i Mahlera, którzy akurat jej w duszy grają. Okularii nadal nie ma.