Nie ma przypadków, jak przekonuje mła Małgoś. Lutowym popołudniem Małgoś i mła oglądały w Panu Telewizorku program o wyspach na Lago Maggiore. Bardzo im się podobał i mła wzdychała. Mła nie miała pojęcia że za dwa miesiące Dżizaas nawywija i mła będzie na chybcika organizowała kolejną wyprawę sprowokowaną dulczeniem "bo jak teraz nie pojadę to nie będę miała wakacji" i stanowczym Tatusiowym - "Zrób coś bo ona wyląduje w Azerbejdżanie". Mła zrobiła po linii najmniejszego oporu, z lotniska w mieście Odzi latajo samoloty na lotnisko Milano/Bergamo i mła uznała że Mamelon i niesforna Dżizaas polecą zobaczyć katedrę w Mediolanie. Obie zakwiczały z rozkoszy i mła była zadowolniona z zażegnania samotnej wyprawy Dżizaasa do Azerbejdżanu albo innej Turkmenii. Kiedy mła kupowała bilety do katedry wpadła jej w oko oferta przewozu czy też właściwie przepływu na Wyspy Boromejskie. No i mła stwierdziła że Małgoś ma rację i przypadków nie ma. Oferta nie należała do tanich ale raz się żyje. I tak mła zaciągnęła Mamelona i Dżizaasa do Stresy, skąd odbywają się rejsy na Isole Boromee.
Do piemonckiej Stresy ( to prowincja Cusio Ossola ) jedzie się z godzinkę z lombardzkiego Mediolanu, wysiada się na małej stacyjce, po której w porannych godzinach snuje się zapach świeżo parzonej kawy. Tu nie ma presto, presto, w dworcowej knajpie miejscowi dość zdziwnym włoskim gwarzą przy espresso, odchodzą porządne ploty, jest głośno ale miło. Mła znad swojej americano miała okazję podziwiać piemoncką wersję wczesnej Donatelli Versace prezentującej supertipsy swoim wiekowym cooleżankom, starszy pan rechotał z żartu sąsiada aż mu się sporych rozmiarów brzuszydło trzęsło, barista usiłował przekrzyczeć wszystkich, Mamelon i Dżizaas jedły swoje colazione czyli śniadanie, typową włoską wersję - croissanty zwane tutaj brioszkami, popijane cappucino. Było jak powinno być, powietrze rześkie bo przeca to Alpy, rzut kamieniem do szwajcarskich Lugano i Locarno. Z drugiej strony to przyjazne Alpy, bo południowe stoki, nasłonecznione i wogle. Po zejściu ze stacyjki na drogę prowadzącą nad przystań widać było palmy, kwitnące azalki i kamelie. Kwitły też pierwsze róże i rozmaryn.
Po drodze na przystań mijałyśmy wille w typie starosopockim, wille w typie nowosopockim, pensjonaty, hotele. Wszystko bardzo kurortowe, szczególnie na promenadzie biegnącej przy brzegu jeziora. Zorientowałyśmy się że nie jest to na pewno stara Stresa, do tej trzeba by się udać bardziej na północ. Dżizaas cóś tam ćwierkała że jak wrócimy z wysp to pozwiedzamy, nawet nie przypuszczała azerbejdżańska podróżniczka że zwiedzanie wysp zajmie nam cały dzień i do miasta założonego w X wieku wrócimy prawie wieczorem i ostatnia rzecz o jakiej będziemy myślały to dreptanie i wyszukiwanie urodnych kawałków architektury. Na razie doszłyśmy do przystani i szukałyśmy naszego kapitana. Podpytywałyśmy łodziowych z przystani a ci skierowali nas do niejakiego Leonardo. Znalazłyśmy Leonardo z tym że to nie tego właściwego. To jednak Włochy, ten Leonardo zabierze nas za tamtego Leonardo w ramach jakichś dziwnych rozliczeń. No to na wyspy, poprzez wody jeziora jakby zaspanego. To mgła przysłaniająca góry sprawia że Lago Maggiore wydawało się cóś senne.
Isole Borromee czyli Wyspy Boromejskie to archipelag pięciu niewielkich wysp, cztery są zamieszkane, choć zamieszkiwanie jest nieco zdziwne ale o tym później. Nazwa archipelagu pochodzi od nazwiska książęcego rodu Borromeo ( w Polsce nazywano ich nieco z łacińska Boromeuszami ), którzy władają wyspami od XIV wieku do obecnych czasów. Isola Madre o powierzchni 7,8 ha, w 2001 zamieszkana przez 4 osoby, Isola Bella o powierzchni 6,4 ha, w 2001 zamieszkana przez 36 osób, Isola dei Pescatori zwana też czasem Isola Superiore, o powierzchni 3,4 ha, w 2001 zamieszkana przez 57 osób, Isolino di San Giovanni, o powierzchni 0,04 ha, zamieszkana w 2001 przez 2 osoby i bezludna Scoglio della Malghera vel Isolino degli Innamorati opowierzchni 0,02 ha. Z pięciu wysp można zwiedzać trzy, Isolino di San Giovanni z willą należącą niegdyś do Arturo Toscaniniego jest niezwiedzalna.