U mła kiepsko. Przedwczoraj zmarł mój stryj, to przede wszystkim cios dla mojego Tatusia. Mła tyż mocno przykro bo pamięta jak była noszona "na barana" i jak dla uciechy trzyletniego brzdąca stryjek udawał że tańczy na pointach. Ech... eto balentanaja szkoła tancew... czy jakoś tak stryj podśpiewywał przy własnej wersji tańca łabędzia bliskiego zejścia. Stryj zmarł daleko, w Ameryce. Do domu przyjadą jego prochy, dopiero we wrześniu. Mimo tego że śmierć nie cieszy, ta była wyzwoleniem, z czego zdajemy sobie sprawę. Stryjek bardzo ciężko chorował i choć robił dobrą minę do złej gry i przed rodziną trzymał fason, to Tatuś czuł co się z Krzyśkiem dzieje. Tatuś jak to nasza rodzina ma w zwyczaju wyczuł śmierć brata, zawsze wiemy że jest nie halo jeszcze zanim zadzwoni telefon. Skąd nam się to bierze nie wiadomo, mła wie tylko że to stara sprawa i ciągnie się przez pokolenia, mój pradziadek służąc na Kaukazie, zemdlał na kwaterze w czasie kiedy jego ojciec umarł w Polsce. Jak twierdził z wielkiego niepokoju. Odległość jak widać nie ma znaczenia. Tatuś cały wczorajszy dzień spędził w wyrku a my nie potrafiłyśmy podnieść go na duchu. Ech... dodupnie.
Ze spraw prawie że optymizmem napawających - Małgoś udało się przeżyć święta, choć się nie zanosiło. Zapalenie gardła i ucha, zero jedzenia i picia przez 36 godzin, odmowa kroplówki, zresztą jak najbardziej słuszna z punktu widzenia Małgoś. Mła gotowała żeby Małgoś zapachami przytrzymać na tym świecie, udało się, choć lekarka Małgoś nadal nie rozumie jak na tych zapachach Małgoś udało się przetrwać. W tym całym ślizganiu się Małgoś po krawędzi była zabawna chwila. Mła czuwała w nocy coby Małgoś się po angielsku nie wyniosła na tamten świat i w pewnym momencie usłyszała pytanko z wyrka, zadane takim mocnym, dawnym Małgosinym głosem - "Czy ja już umarłam?". Mła odpowiedziała że nie i trzeba było widzieć to Małgosine rozczarowanie i cóś jak lekką złość. Mła się czuła niemal winna tego że Małgoś nie umarła i zaczęła cóś tak popitulać że może się uda i wogle. A Małgoś na to do mła, że ona się stara ale jak mła sobie myśli że to tak prosto, to ma umysł jak dziecko. Niewinność na pograniczu głupoty albo odwrotnie. A w ogóle to jeszcze sama zobaczy jak to z tą łatwizną zejścia jest. Bardzo zła była że się obudziła na "niewłaściwym świecie".
Teraz odpowiedzi na komenty. Zwiedzać mła uwielbia, mogą być nawet antyczne latryny. Mła jest ciekawska, nie odpuści szpitalom, aptekom, dawnym fabrykom. Czeski adres zapisała, kto wie czy ją nie rzuci do Pepikowa. "The Knick" oglądałam, podobał mła się. Smokowe ławki cool a turyści "monalizowi" do ominięcia. Koniecznie do ominięcia baaardzo szerokim łukiem. Byłabym gotowa darować sobie oglądanie Giocondy żeby się stadu galopującemu w jej kierunku pod rapetki nie dostać. Święta były takie se, mojito nie było ale w poniedziałek wieczorem wychlałam połowę dużego ajerkoniaku, co wcale mła dobrze na jestestwo nie zrobiło. Może nie kac gigant ale na dzień drugi czułam się wczorajsza a właściwie to taka przedwczorajsza. Oczywiście święta były u mła ale były bardzo dziwne. Mła odbębniała rytuały jakby magię uprawiała. Podtrzymywałam na duchu i przy życiu i wymagało to ode mła uważności. No cóż, wypocznę sobie później. Kiedyś tam. Bardzo dziękuję Wam za słowa wsparcia, przydały się. To okropne ale zaczynam się przyzwyczajać do tych odejść, Małgoś twierdzi że to znak że dam sobie radę kiedy już nie będzie się mogła mną opiekować z powodu zejścia. Taa... udaję że w to wierzę. Fotki domowe, filiżanka pocieszycielska ale nie dla mła, tylko dla miłośniczki żabów. Mła ma swoją własną żabkę wgapiającą się w żabkową filiżankę.