No dobra, tzw. rys historyczny. Ziemie dzisiejszego Regionu Flamandzkiego w starożytności były zasiedlone przez plemiona Celtów, Rzymianie zrobili z nich część swojego imperium. Od III wieku Celtów zaczęli wypierać Germanie, były to plemiona Franków i Fryzów. W VIII wieku kraina znalazła się w państwie Karola Wielkiego a po jego rozpadzie była lennem królów Francji. Począwszy od XII wieku aż do wieku XV Flandria była najbogatszą i najgęściej zaludnioną częścią Europy. Była też największym organizmem gospodarczym naszego kontynentu, co niestety powodowało chęć możnych tego świata aby na tym skrawku Ziemi położyć łapy i czerpać dochody. Flandria wypracowała to bogactwo produkcją tkanin, sukna i przede wszystkim handlem tymi i innymi towarami. Flandria bardzo wcześnie została krajem mieszczan, kolebką kapitalizmu ale zakochana była w rycerskich legendach. Taki zdziwny dualizm uplingł się w tej krainie. Jej rycerze licznie brali udział w wyprawach krzyżowych a w roku 1204 hrabia Flandrii, Baldwin IX został nawet władcą Cesarstwa Łacińskiego w Konstantynopolu ( "panował" w zasadzie tytularnie jako Baldwin I ). Słynny hrabia Thierry Alzacki, po prawdzie uzurpator, cztery razy wybierał się do Królestwa Jerozolimskiego, poślubił królewnę Sybillę z rodu Anjou, która w historii Flandrii zapisała się jak prawdziwa córka krzyżowca - pobożna baba z piekła rodem ( doprowadziła do ataku odwetowego po najeździe hrabstwa dokonanego podczas nieobecności Thierrego przez Baldwina IV z Hainaut, po czym godnie wstąpiła do klasztoru podczas trzeciej wyprawy krzyżowej męża, widać uznała że sześcioro żywych potomków wystarczy dla podtrzymania potęgi rodu ). Już samo to że hrabiowie flandryjscy koligacili się z domami królewskimi świadczy o randze tego hrabstwa i znaczeniu jego panów. W XII wieku Hrabstwo Flandrii było politycznym mocarstwem władającym nie tylko Flandrią ale ziemiami dzisiejszej północnej Francji.
Thierry i Filip Alzaccy z dynastii Adalbertów uzyskali kontrolę nad społecznościami miejskimi, często siłą narzucając im swój ład, ale też wspierając ich rozwój ekonomiczny poprzez nadawanie im przywilejów. No cóś za cóś to było. W latach 1301–1320 toczyła się wojna w obronie niezależności regionu, ponieważ ten szczwany lis, król Francji Filip IV Piękny ( ten co ujarzmił papiestwo i spalił templariuszy, którym winien był kasę ), od zawsze szukał pieniędzy na pokrycie swoich wydatków i wyczuł odpowiedni moment na zagarnięcie hrabstwa. Jego następcy kontynuowali wojenkę. W wyniku tej zawieruchy dziejowej część Flandrii znalazła się w granicach francuskich. Oczywiście Comté de Flandre należące do Francuzów nie mogło podobać się Burgundczykom ani Anglikom, działo się. Dla Anglików zresztą Flandria od dawna była solą w oku, pomiędzy hrabstwem a królestwem toczyły się wojny. Uważa się że sprawa zwierzchnictwa nad hrabstwem była jedną z przyczyn najdłuższej z europejskich wojen, wojny stuletniej.W wyniku koligacji rodowych hrabstwo przypadło władcom Burgundii, konkretnie to w 1369 roku syn króla Francji Jana II Dobrego, Filip Śmiały, obdarzony za męstwo przez ojca tytułem księcia Burgundii - do tej pory Burgundia była hrabstwem, jak Flandria - władał obiema tymi krainami, które wniosła mu w posagu córka Ludwika II, Małgorzata Flandryjska. To wtedy zaczęły się czasy kiedy we Flandrii przebywał książęcy dwór uchodzący za najbardziej wyrafinowany w chrześcijańskim świecie. Hym... Medyceusze i papieże zazdraszczali. W XV wieku we Flandrii, daleko geograficznie od Włoch a mentalnie to tuż za miedzą, rozpoczął się renesans. Flandria stała się centrum rozwoju malarstwa. Jakby kto nie wiedział to stąd włoscy mistrzowie quattrocenta czerpali natchnienie. Po śmierci Karola Śmiałego w 1477 roku, dzięki małżeństwu z jego córką Marią, władzę nad prowincją objął przedstawiciel rodu Habsburgów, arcyksiążę Maksymilian.W 1482 roku po układzie z Arras Flandria przeszła pod rządy hiszpańskiej linii Habsburgów, Filip I Habsburg zwany Pięknym, mąż Juany Wariatki został władcą najbogatszych krain Europy. To jego i Juany dzieci odziedziczyły Flandrię i Hiszpanię. Przez cały czas kiedy na szczytach władzy toczyły się wojenki o władzę nad Flandria i zawiązywały spiski oraz zawierano układy, flamandzkie miasta toczyły własne wojenki z władzą zwierzchnią. Mieszczaństwo flandryjskie miało aspirację jak mało które mieszczaństwo w Europie, chyba tylko w miastach Italii działo się podobnie. Mieszczanie chcieli prowadzić własną politykę i w chwili słabości władców kombinowali uzyskiwanie przywilejów mając na celu wydutkanie szlachty. Najważniejszymi ośrodkami na ziemiach flamandzkich były Brugia, Gandawa. W czasie wojny o niepodległość Niderlandów, toczonej w latach 1566–1581, Flandrię podzielono na część katolicką czyli południową, która przystąpiła do unii w Arras w 1579 i część protestancką czyli północną, która przystąpiła do unii w Utrechcie. W roku 1678 w wyniku starań króla Ludwika XIV południowa część hrabstwa powróciła do Francji jako Flandria francuska. Pozostała część Flandrii po wymarciu hiszpańskiej gałęzi Habsburgów, dostała się Habsburgom austriackim. W roku 1789 wybuchła rewolucja skierowana przeciwko cesarzowi Józefowi II i rok później Flandria należąca dotychczas do Habsburgów stała się oddzielną prowincją, do której przyłączono także otrzymaną od Francji Flandrię francuską. Hym... otrzymaną. Taa... po prostu w roku 1794 Flandria została zajęta przez Francję, która utworzyła na jej terenie Republikę Batawską. Flandria jako oddzielny organizm państwowy przestała wówczas istnieć, stała się historyczna krainą. Pomiędzy 1814 i 1830 wchodziła w skład Niderlandów, w roku 1830 jej ziemie rozdzielono miedzy Belgię, Francję i Holandię.
Dobra tyle skrótu z historii, już wiecie że pojechałam do kraju z zarąbistymi dziejami, takimi że opowiastki z cyklu winter is coming troszki jakby nudnawe się wydają. Teraz o fotkach. Mła fociła jak dalekowschodnia wycieczka, nawet syrenka czyniąca selfie na fotce obok wymięka. Mła była bezczelna, nie dość jej było zabytków i obiektów muzealnych, mła bezczelnie ludzi podglądała, voyeuryzm totalny stosowała, co zresztą doprowadziło ją do odkryć na miarę mistycyzmu pewnego baranka. Otóż uchował się we Flandrii typ etniczny widywany na starych obrazach. To zakrawa na cud że w kraju wielokulturowym, gdzie na ulicach widuje się ludzi o kolorze skóry od najciemniejszego brązu, poprzez wszystkie odcienie kawy z mlekiem do niemal alabastrowej bieli, człowiek może zobaczyć twarze widziane na XV wiecznych malowidłach. Takie cóś mła się zdarzyło pierwszy raz w Krakowie, gdzie naszła młodego, rudowłosego Żyda z obrazu Wyspiańskiego, podobnie miała we Włoszech i jeszcze paru inszych miejscach . Tym razem przeniesieni z przeszłości zostali zobaczeni w knajpce w Brugii, koło Vismarkt, gdzie miejscowi emeryci zbierają się na karciane gierki. Święty Łukasz przyglądał się znad kufla piwa tym swoim wzrokiem wszystkowiedzącym partyjce rozgrywanej przez świętego Piotra. W końcu natchniony przez Ducha, choć mła się wydawa że po prostu licytował w myślach. Anonimowy towarzysz donatora obrazu od objawienia usiłował za to zakumplować się z kaczką nad rzeką Leie w Gandawie ( tamtejsze kaczki w przeciwieństwie do tamtejszych łysek są nadzwyczaj towarzyskie ). Mła przez tych znajomków z obrazów czuła tzw. mieszane uczucia, była zaniepokojona tym podobieństwem a jednocześnie nim uspokojona - w końcu starzy znajomi, tyle razy ich oglądałam na reprodukcjach.
Nie myślcie że mła to tylko tak słodziutko, sami święci i zakochani. Mła udała się w miejsce zwane Glassstraat, do tak zwanej dzielnicy czerwonych latarni, które tak naprawdę są niebiewskie, co widać na załączonej fotce. Niestety nie wyszły mła zdjęcia z tej lepszej części galerii, która wygląda mła na stary pasaż handlowy. Tam w tzw. szacownej oprawie, w podświetlonych oknach wystawowych prezentują się dziewczyny do wzięcia. Mła ich nie fociła bo one pracują między innymi pozując za piniążki, których mła nie miała. No trzeba zachować troszki przyzwoitości a nie na krzywy ryj robić zdjęcia dziewczynom dla których focenie się w stroju prawie że Ewinym to część pracy zarobkowej. Wicie rozumicie, tzw. pracownik branży rozrywkowej w dziale zabaw sprośnych vel osobista trenerka, trener seksualna/ ny w Belgii płaci podatki i to wysokie więc szaconek się należy, bo z pracy tej branży też utrzymuje się szpitale i szkoły. Mła ma troszki kłopot z tym wystawianiem w oknach, bo w tym jest cóś z ludzkiego zoo, z drugiej strony miasta pozwalające na tzw. prostytucje okienną lepiej kontrolują czy aby pracownice czy pracownicy to tak same/sami z siebie ścieżkę kariery obrały/li. W dobie kiedy handel ludźmi przynosi największe zyski na świecie, przewyższające wielokrotnie zyski z dragów i handlu bronią, to czuwanie nad tym swawolnym biznesem wydawa się być mła sprawą na tyle ważną że wystawki mogą się świecić na okrągło. A poza tym w dzisiejszym świecie gdzie licealistki fikają na golasa przed kamerkami żeby przejść płynnie do wymiany innych usług, to mła te panienki z okienek wydajo się solidnymi rzemieślniczkami w starym stylu. Hym... powiew nostalgii - za moich czasów to wszystko, Panie tego, jakość trzymało. I bez chichujków tu na temat roboty ręcznej.
We Flandrii można znaleźć miejsca w których niegdyś mieściły się przybytki uciech. Tak nawiasem pisząc były to miejsca mające wiele wspólnego z higieną, bowiem w średniowieczu, w czasach największej potęgi Flandrii, namiętnie prostytuowano się w łaźniach. Dopiero epidemia czarnej śmierci w połowie XIV wieku położyła kres radosnemu i swawolnemu pluskaniu się w wodzie, bowiem woda stała się czynnikiem przenoszącym chorobę. Przez skórę przenosiła. Taa... zakaz publicznych ablucji dla większości będących jedyną możliwą forma dbania o higienę w chłodniejszych miesiącach, plus brak zwyczaju prania co lepszej odzieży i trzebienie zwierząt polujących na gryzonie jak wiadomo uratowały świat ale w jego wyniku słowo "chędożyć" utraciło sporo z dwuznacznego znaczenia. Jakby na domiar złego do Europy zawitała kiła i już nie sposób było zawodu uprawianego przez panie swawolne traktować inaczej niż zagrożenia. Profesja z tako tradycjo stała się be. Nie że wcześniej była bardzo szanowana czy cóś, dawne flandryjskie swawolnice nie miały statusu weneckich kurtyzan, nie te klimaty ale wpisywały się w społeczeństwo. W wielu częściach Europy, na naszych ziemiach także, średniowieczne prostytutki tworzyły cóś na kształt cechowych stowarzyszeń, miały swoje patronki - najczęściej Marię Magdalenę lub Marię Egipcjankę ( ta pierwsza była też patronką statecznych matron usługujących księżom ), w niektórych miastach zezwalano na udział w procesjach kościelnych takowym stowarzyszeniom. Ranga zawodu nie była zbyt duża, porównywalna z dostarczaniem rozrywek typu kuglarstwo. Do kata czy grabarzy było jednak daleko. Dziś jako wspominki po tych czasach tylko tabliczki wiszą na domach w których mieściły się stare łaźnie. A studenci płci męskiej uniwersytetu w Gandawie, często gęsto beneficjenci programu Erasmus, zwanego jakże słusznie programem Orgasmus, po internetach się szlajają i dziuple oraz miejsca po wycięciu konarów ozdabiają natchnionymi wizerunkami. Prostytutkom zostają klienci w wieku 70+ i jakieś menelowate z kraju nad Wisłą ( mła nie spotkała wielu rodaków w Belgii ale pod okienkami panienek z Gandawy polski język usłyszała ).
Mła fociła też rzecz jasna tzw. widoczki, zabytki którymi Flandria ućkana jak kesks bakaliami, szczególiki przyciągające jej oko. Palec ją boli od naciskania spustu migawki. No ale trudno było nie focić, mła tu się w końcu publicznie zobowiązała a Flandria naprawdę warta focenia. Zdaniem mła prawo do oblookania Brugii powinno mieć rangę prawa człowieka, uroda miasta jest z tych zatykających. Po obejrzeniu Brugii mła stwierdza że Gandawa jest tylko urocza. Hym... Gandawa po prostu miała pecha że mła najsampierw zobaczyła Brugię, bo tak po prawdzie Gandawa to miasto jak najbardziej godne zwiedzenia i to takiego z wyjściem poza starówkę. W obu miastach są zbiory muzealne kategorii "człowiek oczopląsu dostaje" - van Eyckowie, Bosch, Rogier van der Weyden, Hans Memling, Breughelowie, Rubens, mali mistrzowie holenderscy, Ensor, van de Velde, Magrite. Przy oglądaniu tzw, prymitywistów flamandzkich nawet Mamelon i Jądrzej, z lekka przerażeni muzealnym tarzaniem się w rozpuście przez mła, stwierdzili że reprodukcje nie są w stanie oddać tego jak te obrazy są namalowane. Ekspozycje są świetne, oświetlenie tak dobrane i ustawione że człek widzi pełnię kunsztu artysty - mła jest zachwycona tymi kolekcjami i sposobem ich wystawienia. Nawet gdyby we Flandrii widziała tylko muzea sztuki, uważa że było warto ją nawiedzić. No ale widziała więcej niż baranka van Eycków, któren jest mistyczny, mityczny, magiczny a po dokładnym oblookaniu pyszczka to nawet jakby maciczny. Mła z doświadczeń mistrzów korzystała, co widać choćby bo fotkach zakochanej pary, znaczy jak się bliżej przyjrzycie to zobaczycie że zakochana para czaiła się już na fotce z nową architekturą, tak jak mimowolni świadkowie świętych zdarzeń na XV wiecznych obrazach.
Oczywiście samą sztuką nasza grupka nie żyła, wszyscy jesteśmy okrutnie chlani, choć Dżizaas i Jądrzej wyglądają jak szczypiorki. Zacznę od słodyczy bo to najbliższe mojemu sercu, choć właściwie to raczej mojemu żołądkowi. Zaczynek zaczątku zaczynamy od rzeczy specyficznej, która nie każdemu smakuje, bowiem słodycz jest to straszliwa. Hym... zdaniem niektórych to cukier jest coś mniej słodki. Cukiereczki zwane cuberdons to specjalność Gandawy, tam w każdym sklepie ze słodyczami a także na stoiskach typu "sprzedaż skąd się tylko da" można je kupić. To są takie nadziewane żelko landrynki, najczęściej wyrabiane w formie stożka ale mła napotkała tyż ludzkie główki, które były bardzo niepoprawne politycznie, bowiem miały murzyńskie rysy twarzy. Cukiereczki wyrabiane są z gumy arabskiej, cukru i naturalnych aromatów owocowych. W to ostatnie mła powątpiewa, chyba tylko te najlepsze dostępujo zaszczytu kontaktu z prawdziwymi owocami bo zwyczajne cuberdons to jej zdaniem wykonywa Chemiczny Ali. Formy do cukierków wysypuje się amidonem i wlewa w nie syrop. On sobie powolutku zastyga w określonym kształcie. Im dłużej się czeka, tym gęstsze robi się wnętrze. Dlatego cuberdons powinno zjadać się do ośmiu tygodni od wlania do foremek, bo ma być chrupkie z wierzchu i lejące się w środku. Przysmak jest z tych z dorobionym rodowodem - recepturę ponoć opracował ponad 150 lat kleryk z okolic Brugii, nazwa cukiereczka ma wywodzić się "conne de clergé" co oznacza hym... stożek kleryka. Taa... Flamandowie mają w sobie to umiłowanie życia, he, he, he, ssanie stożków kleryka jest mocno dwuznaczne. Na szczęście są i inne wyjaśnienia zdziwnej nazwy tych cukierków. Cuberdons ma się wywodzić od flamandzkiego słowa "kuper" oznaczającego stożek co raczej prawdą nie jest bo cuberdons to nazwa francuska a Flamandowie nazywają cukiereczek "nozeke" czy "neuzke" co oznacza nosek, na co mła załącza poniżej dowód. Jest też teoria entomologiczna, nazwa słodyczki ma pochodzić od wyrażenia "cul de bourdon" czyli odwłok trzmiela.
Czekolada belgijska wzbudziła w nas znacznie mniej kontrowersji niż cuberdons, cała nasza czwórka uznała że warta jest grzechu czyli przepuszczenia pewnej sumy euro. W roku 1528 Herman Cortes zapoznał Europę z czekoladą, pierwsze wzmianki o czekoladzie w Belgii pochodzą z roku 1635. Chwała belgijskiej czekolady ma niestety brzydko pachnące źródełko - król Lepold II Koburg i jądro ciemności w Kongo. Nie da się ukryć że w królewskiej kolonii odbywało się ludobójstwo na masową skalę, wysoka jakość surowca uzyskiwanego z upraw kosztowała życie setki tysięcy osób. Sprawa tak śmierdziała że w końcu Belgowie odebrali własnemu królowi nadzór nad koloniami. Twórcą magii belgijskiej czekolady był niejaki Jean Neuhaus, syn brukselskiego aptekarza, który to aptekarz wiele lekarstw produkowanych w swojej aptece pokrywał cienką warstwą czekolady aby było przyjemniej je łykać. W 1912 rok Jean, zainspirowany tm pomysłem oblał czekoladą słodkie kremy. I tak narodziły się belgijskie pralinki, ten mały czekoladowy cud. Trzy lata później madamme Neuhaus wymyśliła ballotin - specjalne, eleganckie opakowanie na pralinki. Inną słodkością czekoladową wartą grzechu są trufle powstałe z połączenia jej z masłem, śmietaną, cukrem i dodatkiem likieru cointreau. Co ważne, prawdziwa czekolada ma oznaczenie"Ambao", to w języku Suahili nazwa ziarna kakaowca. Belgowie pilnują jakości, bo na czekoladzie robią świetny biznes.
Co do belgijskich gofrów nie byliśmy już tak jednomyślni jak w przypadku belgijskiej czekolady, te słodkie gofry z Liège jakoś nie przemówiły do Mamelona i Dżizassa. Za to do Jądrzeja i mła jak najbardziej. W Belgii sprzedaje się dwa rodzaje gofrów, oba mają prawo do zaszczytnego miana gofra belgijskiego. Gofry człek piecze od neolitu ale to co uchodzi za wzorzec z Metr gofrownictwa urodziło się w średniowieczu - od XIII wieku gofrownice czyli ciężkie żeliwne blaszki na zawiasach i z uchwytami, zaczęto ozdabiać po wewnętrznej stronie tak by wzory odciskały się na cieście. Wówczas była to głównie heraldyka a gofry cóś przypominały nasze bożonarodzeniowe opłatki. Te wypieki były popularne w całej Europie, handlarze sprzedawali takie prostackie z wzorem kratki albo plastra miodu, możni zajadał dzieła sztuki z wyciskanymi krajobrazami i herbami własnych rodów. O miejsce w który stworzono współczesnego gofra spierają się Francja, Niemcy i na ostro Holendrzy i Belgowie. Pierwszy przepis na gofra pochodzi co prawda z 1393 roku z poradnika autorstwa męża dla młodej małżonki "Le Ménagier de Paris" ale jak twierdzą ci z północy to że któś cóś zapisał nie znaczy że sam wymyślił. Holendrzy mają przepisy pochodzące z XVI wieku ale Belgowie twierdzą że u nich nic nie trzeba było zapisywać bo pieczenie gofrów było tak powszechne że na co komu przepisy. Od XVI wieku żelazka do gofrów stały się głębsze a ich wzory ulegały uproszczeniu, takie gofry widać na obrazach Breughelów czy Boscha. W XVIII wieku wymyślono gofra z Liège.
Słodki, dość ciężki wypiek ze skarmelizowanym w środku perłowym cukrem stworzyć miał ponoć kucharz z biskupiego dworu. Gofr brukselski pochodzi z Gandawy, to w tym mieście w 1839 roku Maximilien Consael piekł różniste słodkości. W 1856 roku wypiekane z rzadkiego, niesłodkiego ciasta drożdżowego gofry zawiózł na jarmark w Brukseli i sprzedawał jako wyrób stołeczny, czyli bardziej pokupny. Z Brukseli te gofry trafiły na jarmarki w Amsterdamie i Rotterdamie i bardzo szybko odniosły tzw. komercyjny sukces.No to Holendrzy poczuli że muszą, podpatrzyli tajemnicę gofra i czym prędzej zaczęli go sprzedawać jako gofra "holenderskiego". Taa... Mła pragnie nadmienić że smakują jej oba typy belgijskiego gofra a także że to co jadła w Sopocie jako gofra belgijskiego nie przypominało w niczym ani gofra z Gandawy brukselskiego ani tym bardziej gofra z Liège. Oczywiście żadna cukrowa słodycz nie wytrzymuje porównania z tą widzianą w niedzielne popołudnie na jednej z wystaw gandawskiego sklepu. Słodycz położyła się na widok zainteresowanej nią mła na grzbieciku i czym prędzej rozpoczęła majtanie w powietrzu łapkami. Zdaniem mła to była najpiękniejsza z wystaw sklepowych jakie widziała we Flandrii, bezkonkurencyjna.
Mła w tym miejscu przerywa bo znów jej wpis kilometrowy wychodzi z klawiatury.