Po weekendzie. Mła miała bogaty program w ten weekend bowiem nasza wieloletnie lokatorka wychodziła za mąż. W związku z tym mła razem z delegacją sąsiadów udała się do kościoła, gdzie starsi już wiekiem oblubieńcy postanowili się pobrać i uczestniczyła w obrzędzie, które to uczestniczenie natentychmiast przywołało jej lube wspominki z dzieciństwa. W miasteczku w którym mła się wychowywała w latach 60 i 70 ubiegłego wieku nadal były żywe tradycje o mieszanym słowiańsko - niemieckim rodowodzie. No wicie rozumiecie, tłuczenie szkieł na szczęście, robienie tzw. bramek czyli przeciągniecie w poprzek drogi, którą jechali nowożeńcy, sznura ubranego żywymi roślinami, talerze z weselnym gościńcem krążące po mieście i co dla dziewczynek najważniejsze - oglądanie panny młodej. Hym... dziewczynki nigdy z tego nie wyrastają, nawet jak mają ponad osiemdziesiątkę. Ba, niektórym to nawet dziewięć dych na karku nie jest w stanie stępić ciekawości jak też panna młoda wyglądała.
Małgoś i Ciotka Elka nie uczestniczyły ze względu na słabość organizma ale już w niedzielę rano były u mła na kawie i zagnały mła do kompa coby zdjęcia pooglądać z szczególnym uwzględnieniem fotek panny młodej. No wiecie - "Zdjęcia z tyłu chyba zrobiłaś? No to pokaż. To nie jest ta strona tyłu co ja ją chciałam zobaczyć!" - "Zbliż to, zbliż to bo nic nie widzę. Nie to, tylko to! Jaka ty guła jesteś. Tu pokazuje, tu! A nie to nie jest to." Mła się wzniosła na wyżyny cierpliwości bowiem już wczoraj trenowała była z Małgoś. Ostatnie wahnięcia aury spowodowały u Małgoś nie najlepsze samopoczucie i mła przejęła robienie obiadów. Wczoraj zastałam gwiazdę wyjadającą z lodóweczki rzeczy śniadaniowe i ćwierkającą że szybko, szybko z tym obiadem bo ona zaraz padnie. Mła w ciągu niecałego kwadransa zrobiła sznycle z pierwsi indyka smażone w migdałowej panierce, z mizerią i sałatą bo przeca ziemniaki by mła w kwadrans nie doszły z powodu rozmiaru a mła jak i Małgoś nie lubi młodych krojonych. No i zapodała niby konającej. I co usłyszała? "Co tak prędko?" - wybuczane pełnym oburzenia głosikiem.
No a dziś rano była kontynuacja zagrań primadonny, która zakończyła się tajemniczym zaniknięciem połowy sernika na zimno. Z dużej tortownicy. W serniku bita śmietana, serki homogenizowane i mascarpone w roli aksamitu na kubkach smakowych. Truskawki w dużej ilości to przy tym prycho. Jak dobrze że mła ma czekoladę gorzką zawsze w zapasie. Jutro jemy ryżyk, Małgoś potulna jak baranek. Sernik schowany do mojej lodówki. Jak znam życie to jutro będzie jeszcze cisza ale we wtorek się zacznie że weekend taki długi i w ogóle, a tu staruszka o chlebie i wodzie trzymana. Mła powinna być asertywna ale nie wie czy jej się uda. Małgoś ma wybitny talent do zaganiania mła do robienia słodkości. Jednakże mła podejmie kroki zabezpieczające. Jeszcze wczoraj mła nie przewidywała krnąbrności diabetycznej i przed ślubnym obrządkiem schowała co cza do lodówki u Małgoś, którego to błędu już nie powtórzy. Mła więcej nie będzie słuchać jak to w lodówce u Małgoś jeszcze tyle miejsca, teraz to mła będzie głucha jak pień. Cio Mary twierdzi że mła ma podejście do staruszków, mła sobie myśli że to żadne podejście tylko skłonność do zawierzeń starszym osobom i ugodowe ustępowanie, które jest szczwanie wykorzystywane kiedy tylko staruszkostwo czuje że się nadarza okazja do zrobienia czegoś, co zostało przez lekarza szczególnie wyraźnie zabronione. Co prawda wtedy ze mła wychodzi potwór i mła potrafi na staruszkostwo się wylać, ale co dziwne staruszkostwo się nie obraża. Pewnie wie że ma za uszami jak u gacka długouchego. Mła zauważyła że najskuteczniejszą formą nacisku na Małgoś jest szantażowanie donosem do medyka albo do dzieci. Teraz operuję tekścikiem - Chcesz popsuć urlop synciowi?
Wieczorkiem mła udała się na króciutko do Mamelona, dosłownie na dwadzieścia minut żeby tylko oblookać 'Persistent Love', czyli nową odmianę irysa, która zakwitła w Mamelonoison na rabacie. Skończyło się jak zawsze, czyli wylazłam po paru godzinach w stanie upojenia spowodowanego nie tylko prezentowym proseco zrabowanym Sławencjuszowi ale tyż naszymi najnowszymi planami wakacyjnymi. Zaczęło się niewinnie, bo mła powiedziała wcześniej przez telefoon Mamelonowi o nabyciu w lumperionku tzw. pareo, ze wzorem w wyzywające sardynki. Mamelon widząc mła żywcem zażądała sprawozdania i tak wiecie rozumicie od słowa do słowa, przez to pareo do kostiumów kąpielowych a potem to do szukania chałup na wynajem w rejonach z morzem cieplejszym niż nasz Bałtyk. Mamelon ma wizję lazurowych wód a po ostatniej bytności nad Zatoką Gdańską, której sina woda zdecydowanie zniechęca do kąpieli, lazurowych wód trza szukać dalej. To zrabowane proseco nastroiło nas optymistycznie i nie bacząc na kryzysowy brak forsy, bo z nią kruchawo, postanowiłyśmy w tych naszych pareo produkować się na plażach Adriatyku. Hym... mieszkanie zabukowane jest na pół gwizdka na późny wrzesień, znaczy z możliwością odwołania ale nam się od razu milej zrobiło i tak jakoś lżej na duszy. Wicie rozumicie, wakacje przed nami. Cio Mary jest nami załamana, musiałam przysiąc że nie zjem hobotnicy. Na czwartek Mamelon planuje imprezkę z Gosią i Piotrkiem, strach się bać do czego może dojść, na wszelki wypadek komputer będzie schowany, na ekranie telefonu to szczęśliwie mało widać. Hym... a tak w ogóle to wraz z tym pareo, mła kupiła w lumperionku cóś co czytania - "Przygody Tomka Sawyera", lekturę z jej dzieciństwa. Huck, rzeka, przygoda - te klimaty. Mła na to patrzy jako na znak, he, he, he.