Dziś był dziwny dzień, niedobro - trochę dobry. Nie zaczęło się źle, Szpagetka zeżarła śniadanie i dała sobie przyłożyć rivanol przekupiona wołowiną. Potem było już źle, zadzwoniła Wiesia z wieścią najgorszą z możliwych, nasza sąsiadka mieszkająca od pewnego czasu z córką, Irenka, ulubiona przyjaciółka Małgoś - Sąsiadki odeszła wczoraj wieczorem. Mła musiała przekazać to Małgoś, usiłowała oględnie ale czegoś takiego przeca oględnie powiedzieć się nie da. Małgoś zgryziona bo z Irenką znały się siedemdziesiąt lat, dłużej się przyjaźniły niż ja po tym świecie chodzę. Irenka była o całe trzy miesiące starsza od Małgosi, teraz Małgoś jest najstarszą dziewczyną w naszej kamienicy w związku z czym nachodzą ją tzw. niemiłe myśli. Mła stara się ją rozerwać ale wie że Małgoś myślami błądzi gdzie indziej. Dziś nawet koty nie były w stanie rozproszyć chmurnych myśli swojej "Babci", mła to wyraźnie widziała i dobrze jej z tym nie było.
Irence zmarło się na niewydolność wielonarządową związaną z przebiegiem jej choroby przewlekłej ale Wiesia poinformowała mła że zrobili w szpitalu Irence test i wpisali w epikryzę covid bo test wylazł pozytywny, choć objawów covidowych u Irenki nie było żadnych, złe było związane ze schorzeniem na które cierpiała od lat i które wlazło w terminalną fazę. Hym... Wiesia ma podejrzenie że Irenka zarobiła dla szpitala, ale się przeca z koniem kopać nie będzie bo zmarła jej mama i nie jest dla niej naprawdę istotne dociekanie czy aby na pewno na to co w epikryzie. No więc 92 letnia Irenka oficjalnie powiększyło grono ofiar zarazy. Teraz mła czeka ciężkie zadanie przetestowania Małgoś pod kątem zdolności do uczestnictwa w pogrzebie, bo Małgoś nie wyobraża sobie że mogłaby nie pójść na pogrzeb najlepszej przyjaciółki. Rany, mła czeka prasowanie słynnego wełnianego kostiumu, ustrojenie, zakup kfiotków indywidualnych i prowadzenia Małgoś. Ciotka Elka zajmie się pogrzebem od strony sąsiedzkiej, Gienię wykluczamy bo ona siedzi na walizkach, znaczy ma cudem załatwiony termin w szpitalu na zabieg który musi się odbyć i czeka na wezwanie pod telefonem.
Żeby przegnać złe Mzimu mła udała się z Mamelonem i Sławencjuszem na odstresowujący szkółking, mimo tego że ma insze wydatki. Odstresować to się mła odstresowała ale roślinków do ogrodu żadnych nie przywiozła. Po pierwsze to nie były roślinki do Alcatrazu, mła nie przepada za wypędzonymi w szklarniach sadzonkami z Niderlandów, a po drugie ceny owych roślinków to tak powyżej dwunastu złotych za bylinę. Mła się nie rzucała ale insi kupujący się rzucali, to był w zasadzie pierwszy piękny, wiosenny wolny dzień i wszyscy ogrodujący się ruszyli do centrów i szkółek. Mła pooglądała magnoliowe kfiotki prosto ze szklarni, pogrymasiła przy wisteriach snując snujkę do Mamelona o wyższości wisterii wschodnich nad wisterią amerykańską Wisteria frutescens i bez zbytniego żalu zrezygnowała z zakupów. Po przyjeździe do domu i obabiadku z Małgoś - Sąsiadką udała się do ogrodu, w którym już rezydowała Szpagetka. Mła dzielnie pieliła i wogle a wieczorkiem usiłowała bez powodzenia zgarnąć chromą gwiazdę do chałupy. Małpa się schowała a na moje nawoływanie odburczała z krzoków cóś jak "Spiendralaj !". Do tej pory jej nie ma, zresztą żadnego z kotów nie ma. Jutro jedziemy do Pana Dohtora i mła ma nadzieję że te dzisiejsze ekscesy ogrodowe nie przełożą się na stan nóżki.